Powiadają, że Siekierki były tam od zawsze. Że od setek lat leżały na obrzeżach miasta, skryte wśród drzew i nadwiślańskich szuwarów. Że po prostu ludzie rzadko się tam zapuszczali, bo nie leżały przy żadnym z ważnych szlaków. A z pływających po rzece barek niewiele było widać przez gęstwinę na brzegu.
Tak mogło być.
Inna opowieść mówi, że Siekierki wylały się z palety barw, upuszczonej przez jednego z aniołów. Wcześniej były tam jedynie trawy i rzeka. Zieleń i błękit.
Kiedy nieuważny Serafin upuścił swe farby, te rozlały się po równinie, stapiając jedna z drugą w jaskrawą gmatwaninę. Jednak w miarę upływu czasu wiatry i deszcze rozdzieliły je na nowo.
Kolory akwamarynu, lazuru i błękitu spłynęły wąskim strumykiem w stronę Wisły. Strumyk ten nazwano później Wilanówką. Za nimi popłynął żółty i beżowy, tworząc wokół potoku piaszczystą plażę. Barwy złota i szmaragdu rozmyły się w pola pszenicy, pastwiska i łąki. Tylko biel i brąz i czerwień trzymały się siebie tak mocno, że żadna siła nie była w stanie roznieść ich po okolicy. Żadna z burz i wichur, które przez lata przetoczyły się po tych terenach nie zdołała rozerwać ostatnich trzech kolorów z palety Anioła.
Aniołowi bardzo brakowało jego narzędzi. Długo włóczył się po raju, szukając innego zajęcia. Ale ani śpiewy w niebiańskim chórze, ani towarzystwo innych serafinów nie mogły zastąpić mu przyjemności, którą czerpał ze swoich malunków.
Porzucił więc skrzydła i aureolę, zapuścił brodę i odział znoszone szaty wędrowca. Przybrał imię Jakub, by ludzie mieli się do niego jak zwracać, a potem ruszył na poszukiwania upuszczonej palety.
Ziemia jednak okazała się znacznie większa, niż mu się z początku wydawało. Całymi latami poszukiwał śladów farb, kolorów z palety która niegdyś wypadła mu z rąk, ale gdziekolwiek nie trafił, nie mógł znaleźć po nich żadnego śladu. Widział stolice wielu krajów, budowle niemal tak piękne jak te w niebie, ale też te brzydkie, nad którymi unosiły się kłęby czarnego dymu. Spotykał ludzi o różnych kolorach twarzy, słyszał dziesiątki języków, w których mówili. A czasem zdawało mu się nawet, że gdzieś w oddali widzi któryś z odcieni ze swojej palety. Zawsze jednak było to tylko złudzenie.
Aż w końcu, pewnego razu, płynąc przez morze dostrzegł nitkę rozwodnionego błękitu, który był mu znajomy…