Bajka o Siekierczakach

POPLĄTANIE  Z  ROZPLĄTANIEM

Katarzyna Radziszewska

Rozdział 1. CZARODZIEJSKI ZAKRĘT

Hania i Kubuś lubią ten moment, gdy wiosenne słońce zaczyna mocniej przygrzewać, a Mama któregoś poranka budzi ich i mówi:

– Wstawajcie szybciutko! Myjcie ząbki, oczka, buźki i rączki! A potem biegnijcie do kuchni zjeść śniadanko i ruszamy. Czas wybrać się na działkę, aby sprawdzić  jak się sprawy mają w ogródku dziadków, po zimie.

I wtedy po śniadaniu, całą rodziną pakują się do samochodu, jadą po babcię Helę i dziadka Misia, a potem wszyscy razem ruszają na Siekierki, ciekawi tego co tam zastaną. Nawet Mela rozleniwiona ciągłym zimowym podsypianiem, radośnie merdając ogonem, wskakuje do auta i pilnuje drogi wesoło szczekając na „czarodziejskim” zakręcie w ulicę Bartycką. Tak czarodziejskim, bo tutaj zaczyna się inny świat… Jeszcze tylko trzeba minąć sklep, nowe osiedla, parę przejść dla pieszych i już widać trzy „smaczne” uliczki, jak mówi zwykle tata przejeżdżając obok ulicy Figowej, Daktylowej i Cytrynowej.

Wszyscy w samochodzie snują swoje wyobrażenia: że na pewno wierzby wypuściły już pierwsze bazie, że krokusy i przebiśniegi pokazały już swoje nieśmiałe kwiatki, że znowu ziemia pachnie wiosną, a ptaki zaczynają swoje wiosenne śpiewy, i że słoneczko grzeje coraz bardziej i dni są coraz dłuższe… i tak, nie wiadomo kiedy, ich wesoły samochód mija kaplicę z ulubionym placem zabaw Hani i Kubusia, potem strzeliste Sanktuarium. Teraz tata jeszcze tylko skręca mocno w lewo pod Trasą Siekierkowską i już za chwilę wszyscy, całą ekipą podjeżdżają pod starą, zieloną bramę rodzinnych ogrodów działkowych.

Słychać szczęk otwieranej przez tatę kłódki i brama staje otworem.

– Droga wolna! – uroczyście mówi tata.

Mela wyskakuje pierwsza z samochodu. Biega, węszy i radośnie poszczekuje. Kubuś i Hania już biegną znanymi ścieżkami. Liczą kolejne mijane ogródki sąsiadów: jeden, dwa, trzy… wiedzą, że działka numer 7, to działka babci Heli i dziadka Misia, i wiedzą, że jak zrobi się ciepło, to jak co roku przyjadą tu na wakacje…

Taaak, wakacje u dziadków w ogródku! Cudowny czas, gdy wszystko kwitnie, śpiewa, jest jasne, kolorowe, ciepłe i pachnące…. I można spać tak długo jak śnią się sny, bo nie trzeba wstawać raniutko, spiesząc się aby zdążyć na czas do przedszkola, do szkoły, do pracy. I jest pyszne jedzenie gotowane przez babcię, takie inne niż w domu, z rabarbarem, poziomkami, jagodami, wiśniami i czereśniami. I są wyprawy z dziadkiem nad Wisłę, do Fortu Augustówka i do tajemniczych miejsc, których jak mówi dziadek „nie ma ale są, bo ludzie o nich nie zapominają”. I jeszcze jest jazda na rowerze wzdłuż wału przeciwpowodziowego hen, hen przed siebie albo do mostu Siekierkowskiego albo do Stacji pomp, i budowanie szałasu, i zabawy w domku na drzewie, i dzikie tańce w strugach ciepłego letniego deszczu, albo bieganie po mokrej trawie, gdy woda z węża ogrodowego tryska w górę jak fontanna, a potem rysowanie tęczy, kolorowych zwierzaków i dziwacznych pojazdów, super latających stworów, lepienie zamku z piasku, i oczywiście wieczorne czytanie bajek w hamaku, a wcześniej picie najpyszniejszego kakao na całym świecie… i czas nie wiadomo kiedy mija. A świat jest pełen przygód, zabaw i wszystkiego co w trakcie roku, w domu, jest niemożliwe… Czasem, zwykle w piątek popołudniu, przyjeżdżają rodzice i robi się jeszcze fajniej. Wspólne gry, spacery i wyprawy tam gdzie coś się zmieniło lub nowego powstało na Siekierkach. I wtedy Hania i Kubuś opowiadają tacie i mamie o swoich letnich przygodach, sekretach i odkryciach. Pokazują swoje wakacyjne skarby. A mama przytula ich bez końca, stęskniona. A tata poważnie pyta gdzie byli, co widzieli i co planują robić w najbliższych dniach. A do tego nie raz nie dwa, Kubuś z tatą i dziadkiem, jako ekipa remontowo–budowlana coś naprawiają, poprawiają i usprawniają, a ekipa Hani z mamą i babcią pielęgnują rabatki, zbierają owoce, robią kompoty i pieką letnie ciasteczka, takie palce lizać. A czasem składy ekip się mieszają i jest wiele śmiechu i zabawy…

Aż któregoś razu rodzice po przyjeździe na działkę mówią, że idzie jesień i czas wracać do domu. Ale to dzieje się, na szczęście, dopiero wtedy gdy noce robią się zimniejsze i słońce zaczyna wcześniej chować się za drzewami, i nie jest już tak gorąco, i coraz więcej żółtych, suchych liści szeleści pod nogami. Wtedy babcia mówi do dziadka: „Misiu kolejne lato za nami” patrząc w dal. Wówczas zaczynają się przygotowania do odwrotu. Każdy coś zbiera, zwija, układa i pakuje. Tata z mamą pomagają dziadkom przygotować ogród do zimy i chowają cały działkowy sprzęt do komórki na narzędzia, zabezpieczają meble ogrodowe, zwijają hamak i trampolinę, a Kubuś z Hanią zbierają swoje książeczki, gry i zabawki, a potem układają je do specjalnych pudełek, tak aby było im wygodnie poczekać do następnego lata.

No tak, ale teraz jest wiosna i trwa pierwsza wizyta całej rodziny na działce. Babcia Hela cieszy się, że drzewka i krzaczki owocowe mają się dobrze, a dziadek Misio już wie, że trzeba będzie tego lata naprawić furtkę, bo zamek lekko się zacina i strasznie skrzypią zawiasy. Mama z tatą rozglądają się dookoła i widać, że cieszy ich widok jeszcze trochę szarego, zmęczonego zimą ogrodu, ale już widzą, to tu to tam, pierwsze wychylające się łebki fioletowych i żółtych krokusów, z budzącej się do życia trawy.

Mela biega jak szalona. Wpada na działkę, jakby sprawdzała czy wszyscy są, a potem biegnie na ścieżkę i gania od furtki do furtki, żeby zbadać swoim psim nosem, co wydarzyło się tutaj  zimą, jakie zwierzaki tędy przechodziły, może coś dobrego do jedzenia gdzieś tutaj zakopały… Sprawdza i zostawia swój zapach, żeby wszyscy dzicy mieszkańcy działek wiedzieli, że ona tu znowu przyjechała i to jest jej teren, i że latem z Hanią, Kubusiem, babcią Helą i dziadkiem Misiem, będą tutaj gospodarzyć przez kilka wakacyjnych miesięcy, każdego dnia, od rana do nocy.

Rozdział 2.   WYPRAWA

Jest lato i wakacje. Hania i Kubuś od kilku dni, tak jak każdego lata, spędzają czas na działce z babcią Helą i dziadkiem Misiem.

Dzisiejszy dzień jest jakiś taki leniwy i inny od poprzednich. Nie ma upału. Słońce, od czasu do czasu, wygląda zza białych chmurek płynących po niebie. Delikatny wietrzyk porusza gałązkami drzew. Wokół cisza i spokój. Jest wczesne popołudnie. Dziadek zdrzemnął się, czytając gazetę po obiedzie. Babcia krząta się w kuchni, słuchając ulubionej audycji w radiu. Ani Hania, ani Kubuś nie mają pomysłu, co mogliby robić.

Siedzą, w ciszy, na drewnianych schodkach przed domkiem, grzebią patykami w ziemi milcząc. Czas płynie powoli i leniwie. Nic się nie dzieje, nic a nic.

– Haniu co będziemy robić? – pyta nagle Kubuś.

– Może pograjmy w tę grę, którą dostaliśmy od cioci Basi? – proponuje Hania.

– Eeee, nie. Nie chcę siedzieć i grać. Może wieczorem. – odpowiada jej Kubuś.

– To może pójdziemy ścieżką wzdłuż działek do Pani Krysi i dowiemy się kiedy przyjedzie Adaś i Julka? – rzuca nowy pomysł Hania. – Pamiętasz jak fajnie bawiliśmy się z nimi w zeszłym roku? 

– O tak, to doskonały pomysł. – radośnie odpowiada Kubuś. – Tylko wiesz, że najpierw musimy zapytać babcię, czy się zgadza? Dziadka nie będziemy przecież budzić. – mówi Kubuś, i w mig z sennego i znudzonego, zmienia się w radosnego i gotowego do wymarszu.

– Babciu, babciu możemy pójść do Pani Krysi? Możemy? Możemy? – pytają donośnie szepcząc i podskakując niecierpliwie.

– Kochani możecie. – zgadza się babcia. – Tylko bardzo proszę idźcie prosto do Pani Krysi i nigdzie nie skręcajcie. Wracajcie jak tylko dowiecie się o tym kiedy przyjadą Adaś i Julka. – dodaje.

– Babciu, a możemy wracać inną drogą, tą troszkę dłuższą, dookoła? – dopytuje jeszcze Kubuś. –Zobaczylibyśmy gołębie pana Tadzia.

– Tak moje smyki kochane. To dobrze znana wam droga, więc nie zgubicie się na pewno. – zgadza się i na ten, jeszcze jeden pomysł babcia.

– Ale po obejrzeniu gołębi wracajcie od razu do nas. – mówi jeszcze babcia i dodaje. – Będziemy na was czekać razem z dziadkiem, i jak wrócicie zjemy wspólnie wasz ulubiony budyń waniliowy z truskawkami, na podwieczorek.

Hania i Kubuś postanawiają, że to będzie ich mała wyprawa. Więc szybko pakują swoje wakacyjne plecaczki. Babcia już szykuje dla każdego małą buteleczkę ulubionego soku jabłkowego z cynamonem. Tak, na wszelki wypadek, gdyby zechciało im się pić. Jeszcze tylko Kubuś wrzuca do kieszeni swojego plecaczka szkło powiększające i malutką lornetkę (tegoroczne prezenty od św. Mikołaja), a Hania mały zeszycik, szczypczyki i kolorowe nożyczki, takie specjalne do papieru z okrągłymi czubeczkami – to wszystko służy jej do zbierania i suszenia listków, traw i kolorowych kwiatków.  

Tak wyposażeni, na paluszkach, idą w stronę furtki, słysząc jak dziadek cichutko pochrapuje i jak wtóruje mu kudłata Mela.

Idąc ścieżką czują, że to był wspaniały pomysł. W zeszłym roku biegali tą trasą w tę i z powrotem, bawiąc się z Adasiem i Julką. To właśnie oni pokazali im gołębnik u pana Tadzia na działce. To dzięki nim dowiedzieli się, że hodowanie gołębi na Siekierkach to stary obyczaj, i że wielu mieszkańców do dziś na swoich podwórkach trzyma tutaj gołębie w gołębnikach.

To z Julką i Adasiem podczas zeszłych wakacji bardzo lubili patrzeć w niebo, gdy gołębie pana Tadzia wyfruwały z gołębnika całą chmarą w przestworza wysoko, wysoko… i fruwały to w jedną to w drugą stronę, wszystkie razem, machając równiutko skrzydłami. A potem obserwowali ich powrót, gdy pan Tadzio zagwizdał przeciągle, i wtedy całe stado wracało do swojego drewnianego domku, trzepiąc skrzydłami i gruchając donośnie jeden przez drugiego. Pan Tadzio pozwalał im też czasem karmić gołębie. To była wielka frajda. Oni rzucali wtedy specjalnie przygotowaną karmę gołębiom, a one dziobkami stukały w podest gołębnika i zajadały się tym jedzeniem, jakby to był najpyszniejszy tort czekoladowy na całym świecie. Pan Tadzio wówczas opowiadał im o każdym gołębiu, o jego lotach, o tym skąd go ma i jak gołąb ma na imię.

– Kubusiu, jak myślisz? – idąc równym krokiem zapytała Hania. – Może Adaś i Jula już są? Może przyjechali właśnie dzisiaj, i jak przyjdziemy do pani Krysi, oni tam będą i razem pójdziemy zobaczyć gołębie?

– Oj byłoby wspaniale. – odpowiedział Kubuś i podskoczył wesoło. – Jeszcze chwila i wszystko będzie wiadomo. Chodź szybciej Haniu, bo nie mogę się już doczekać! – dodał.

Gdy dotarli do działki pani Krysi, nikogo tam nie było. Nie było ani pani Krysi, ani Adasia ani Julki. Tylko nieskoszona trawa bujnie kołysała się na wietrze i cichutko szumiała.

 – Nieeee, jeszszcze nie teraz. Nieee. Jeszszczeee nieeee… – szeleściła szepcząc.

Hania i Kubuś stali przy furtce i smutno patrzyli w głąb działki.

– Nie martw się. Przyjadą później. – próbował pocieszyć Hanię Kubuś.

– Tak, pewnie przyjadą w piątek – pocieszała, z kolei Kubusia Hania. – Przyjdziemy tu w piątek i na pewno będą. – uśmiechnęła się do Kubusia.

– Haniu to co, pójdziemy teraz do pana Tadzia i jego gołębi? – zapytał Kubuś.

– Tak chodźmy. – dzielnie odparła Hania, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę dobrze znanej im działki i gołębnika.

Ogród działkowy pana Tadzia był położony tuż przy bramie wjazdowej na teren wszystkich działek. Gdy tam przyszli gołębie właśnie zdążyły wylądować po swoich treningowych lotach i zapamiętale wydziobywały karmę.

Hania i Kubuś przywitali się z panem Tadziem, który zajęty sprzątaniem gołębnika tylko kiwnął do nich przyjaźnie głową. Potem popatrzyli przez chwilę na szare i białe gołębie, a potem smętnie zaczęli szykować się do powrotu do babci Heli i dziadka Misia.

Jakoś szybko skończyła się ich wyprawa. I jakoś tak smutno i bez spełnienia ich oczekiwań.

– Haniu usiądźmy na chwilę tutaj pod tym bzem i zastanówmy się co teraz zrobimy. – zaproponował  Kubuś patrząc smutno w ziemię, pod stopy…

– Albo wiesz co? – Kubuś podniósł głowę i spojrzał Hani w oczy radośnie.

– Mam pomysł! Skoro to miała być wyprawa, a wyprawa jest zwykle po coś, co się zdobywa lub odkrywa, to może spróbujmy coś odkryć albo zdobyć!

– Ale co Kubusiu? – zaczęła dopytywać się Hania.

– Haniu – Kubuś zaczął szybko i ochoczo tłumaczyć swój pomysł. – Jak jedziemy z domu na działkę, to zwykle tata staje przed tą zieloną, starą bramą samochodem i gdy ją otworzy to wysiadamy i czym prędzej biegniemy na działkę, prawda!

– No tak! Tak właśnie jest. potwierdziła zaciekawiona Hania.

– I nigdy nie widzieliśmy jeszcze tego co zostaje wtedy za nami, po drugiej stronie drogi, prawda?

– No tak, tak właśnie jest. – mówiąc to, Hania kiwnęła głową twierdząco.

– Pamiętasz jak dziadek mówił, że tam teraz nic nie ma, tylko gąszcz? – Kubuś rzucił jeszcze jedno pytanie.

Hania lekko zdziwiona, nie rozumiejąc po co Kubuś zadaje jej tyle pytań, przytaknęła.

Tymczasem Kubuś mówił dalej.

– No to może teraz zobaczymy co tam jest! – wykrzyknął podekscytowany.

– Kubusiu, ale nie możemy tam iść, bo nie wolno nam wychodzić za bramę, a poza tym to są tylko krzaki i jakieś zarośla. Tu nie mam nic do zdobywania i odkrywania. – odpowiedziała, teraz już lekko wystraszona Hania. – Wracajmy na naszą działkę, tak jak prosiła babcia Hela. – dodała.

– Haniu, ale chodźmy tam tylko na chwilkę, parę kroków. Dziadek Miś pokazuje nam różne ciekawe miejsca na Siekierkach, a my zobaczymy i odkryjemy troszkę tych krzaków i zarośli. –  zawołał Kubuś bardzo przejęty i podskoczył w górę jak piłeczka.

– Kubusiu, przecież brama jest zamknięta i nawet jeśli chcielibyśmy wyjść, to nie damy rady. – Hania próbowała powstrzymać Kubusia.

– Co tam brama! – Kubuś już zamienił się w odkrywcę i szybko ruszył do starej, wielkiej, metalowej, zielonej bramy.

Ku zdziwieniu i Kubusia i Hani, brama była lekko uchylona. Ktoś musiał jej nie domknąć i teraz można było wyjść na ulicę Nadrzeczną bez problemu.

Kubuś nie wahając się ani chwili, wystawił jedną nogę za bramę, a zaraz potem wystawił głowę. Ostrożnie spojrzał w lewo, w prawo i znów w lewo, tak jak często mówił tata, gdy przechodzili razem przez ulicę, trzymając się za ręce. Jeszcze raz rozejrzał się w skupieniu, czy droga jest wolna i Hania zobaczyła go, jak już stoi po drugiej stronie drogi, wesoło machając do niej ręką.

– Haniu chodź! – wołał i patrzył dumnie.

– Kubusiu wracajmy. Boję się. Babcia prosiła, żebyśmy nigdzie nie skręcali i szybko wracali na podwieczorek. – odkrzyknęła Hania. – Pamiętasz dzisiaj będzie budyń waniliowy? – dodała żeby zachęcić Kubusia do powrotu.

– Chodź Haniu. Przecież jest jeszcze troszkę czasu. Chodź, zobaczmy co jest za pierwszym drzewem i pierwszym krzakiem, i szybciutko wrócimy. Rozejrzyj się tylko ostrożnie, czy nie nadjeżdża ktoś samochodem lub rowerem, i chodź, no chodź! – zawołał znowu, a w oczach miał jedną wielką, radosną prośbę.

Hania nie chciała zostawić go samego. Nie chciała też wracać sama do babci i dziadka, bo co by im powiedziała o tym, że przyszła sama bez Kubusia. Chwilę zastanawiała się co zrobić. Rozważała w myślach, czy to jest dobry pomysł, ale ciekawość wzięła górę, no i już widziała dziadka dumnego z nich, że odkryli nowe, nieznane miejsce na Siekierkach. Zaraz potem, rozejrzawszy się czy może bezpiecznie przejść przez ulicę, uznała, że tak i ruszyła do Kubusia.  Chwilę później stała tuż obok niego i pierwszy raz patrzyła na dobrze znaną jej zieloną bramę, ale z nowego nieznanego jej dotąd miejsca.  Czuła silne emocje: strach mieszał się w niej ze zdumieniem. Stała obok Kubusia króciutką chwilę i zaraz potem spytała go.

– Już? Możemy wracać? – głos jej drżał z emocji. Wiedziała przecież, że nie powinni wychodzić z działek. 

– No nie Haniu. Jeszcze nie, bo niczego nie odkryliśmy. – upierał się Kubuś. – Chodź pójdziemy kawałeczek dalej, za to drzewo. No chodź! Szybciutko! Podaj mi rękę i idziemy. Przecież jesteśmy odkrywcami! – uśmiechnął się i ruszył  na przód łapiąc ją delikatnie za dłoń.  

Rozdział 3. SPOTKANIE

I tak przeszli parę kroków powoli, rozglądając się na boki. I nagle, ni stąd ni z owąd Kubuś odbił się od, trudnej do zauważenia, siatki oddzielającej krzaki i zarośla od ulicy Nadrzecznej.

– Ooo, ten teren jest ogrodzony! I przez to jest niedostępny! –  słychać było w jego głosie wielkie zaskoczenie i rozczarowanie.

– No widzisz Kubusiu, wracajmy. Nic tu po nas! – Hania nie kryła swojego zadowolenia, że zaraz wrócą na teren działek i do dziadków.

Słońce tańczyło złociście na liściach gęstwiny za siatką. Już mieli zawracać, gdy nagle, nie wiadomo skąd usłyszeli, cichutkie – Ach! Ach!

Stanęli w miejscu zadziwieni, tym co usłyszeli.

– Haniu co to jest?  – spytał zdziwiony Kubuś i zaraz potem stwierdził. – Nigdy nie słyszałem czegoś takiego.

– Kubusiu to chyba jakieś zwierzątko! – próbowała odgadnąć Hania. – Tylko jakie? – zastanawiała się na głos.

– Może to jest jakiś ptaszek? – zgadywał Kubuś.

– E nie! – zaprzeczyła Hania. – Ptaszek raczej dźwięcznie śpiewa, albo ćwierka, albo wydaje z siebie melodyjne trele, a to było… – lecz nie zdążyła  dokończyć, bo znowu usłyszeli cichutkie. – Ach! Ach!

Popatrzyli na siebie i zaczęli rozglądać się dookoła. Ale niczego nie zobaczyli. W ogóle nic nie wskazywało na to, że tam w ogóle coś jest. Ale przecież dobrze słyszeli. Coś powiedziało – Ach! Ach!

Kubuś dał znak Hani, żeby przykucnęli. Wyjął z plecaczka małą lornetkę i szkło powiększające. Lornetkę podał Hani, żeby zobaczyła co dzieje się dookoła nich w oddali, a sam zaczął uważnie studiować ich najbliższe otoczenie, patrząc przez szkło.

Hania zamarła w bezruchu. Czuła, że jej nogi robią się miękkie ze strachu, a serce wali jej tak głośno, że chyba teraz tylko właśnie jej serce słychać w całej okolicy. Z niepokojem patrzyła przez lornetkę uważnie, to w lewą, to w prawą stronę.

I nic!

Ani Kubuś, ani Hania nie widzieli niczego ani nikogo, kto mógłby powiedzieć to co usłyszeli parę chwil temu.

Ale teraz znowu rozległo się, tym razem nieco głośniejsze pytanie.

– Ach! Gdzie jesteś? – i zaraz potem cichutkie westchnienie.

Hania i Kubuś popatrzyli na siebie i już wiedzieli, że ten tajemniczy głos dochodzi do nich z kępy małych krzaczków, rosnących tuż przy ogrodzeniu, od którego odbił się niedawno Kubuś.

– Ech, przestań wołać i nawoływać. Nie widzisz, że tu ktoś jest! Jeszcze nas usłyszy! – takie słowa dotarły teraz do uszu Kubusia i Hani zza innego krzaczka, który wydawał się troszkę poruszać i drgać, ale tak jakoś inaczej, aniżeli inne krzaczki ruszające się na wietrze. Ten dziwnie poruszający się krzaczek rósł dla odmiany, za ogrodzeniem z siatki.

Haniu to coś nie jest jedno! – wyszeptał Kubuś. Miał przy tym oczy szeroko otwarte i Hania czuła, że jej oczy są tak samo szeroko otwarte, jak oczy jej brata. Zrobiło się i Hani i Kubusiowi nieswojo. Przez głowę Kubusia przemknęła myśl, żeby natychmiast stąd uciekać. Ale on odkrywca i zdobywca, nie może tak po prostu odejść z tego miejsca, zanim nie zbada co powiedziało: „Ach! Ach!”. Musi być dzielny, bo Hania się przestraszy. Jednak czuł jak zaczynają mu się trząść kolana i właściwie nie może zrobić kroku.

– Ach! Ale ja nie mogę przestać, bo nie wiem gdzie jesteś, a przecież musimy szybko iść razem po pomoc! – znowu odezwał się ten sam dziwny, nieznajomy głosik.

„Pomoc”. Na to słowo i Hania i Kubuś poczuli, że tu dzieje się coś ważnego. Ktoś potrzebuje pomocy! Ale kto? W czym? I jak można mu pomóc? Rodzice, i dziadek i babcia zawsze im mówili, że jak ktoś potrzebuje pomocy, to koniecznie trzeba pomóc, tak jak się potrafi najlepiej. Że wszyscy powinni sobie pomagać nawzajem, i że nie wolno nikogo, ani człowieka, ani żadnego zwierzątka zostawiać w potrzebie, samemu sobie.

I tu na skraju ulicy Nadrzecznej, wśród krzaków i zarośli, jest ktoś lub coś co potrzebuje pomocy i sprawa wygląda poważnie.

– Haniu słyszałaś? Ktoś potrzebuje pomocy. – najciszej jak potrafił, wyszeptał Kubuś.

– Słyszałam, ale tak bardzo się boję, że nie wiem co mam zrobić. – szepnęła Hania przez ściśnięte strachem gardło. – Właściwie Haniu, to ja nie mogę się ruszyć, tak bardzo się boję. – wymamrotał Kubuś jeszcze tych kilka słów i zamilkł z wrażenia.

Hania nie zdążyła nic na to odpowiedzieć, bo właśnie zza krzaczka wyłoniło się małe coś. Coś jakby ogonek, albo nie, jakby łapka.

Kubuś na chwilę oniemiał. Ale za moment zebrał się na odwagę i co prawda bardzo niepewnie, pełen gotowości do odwrotu, podszedł jeden maluteńki kroczek bliżej i… zobaczył małego stworka, który wysuwał się właśnie nieśmiało zza krzaczka, zaraz za tym nibyogonkiem czy nibyłapką.  Był nieduży. Miał dziwny nieokreślony kolor i był lekko puchaty. Teraz już cały wyszedł zza krzaczka i patrzył to na Hanię, to na Kubusia, wodząc swoimi bardzo, bardzo smutnymi oczkami i nawet lekko zadygotał, gdy Hania i Kubuś przyglądali się mu z uwagą.

Hania patrzyła na stworka i nie mogła uwierzyć w to co widzi. Mowę jej odebrało. Tymczasem Kubuś wykrztusił z siebie pierwsze pytanie jakie przyszło mu do głowy.

– Kim jesteś? – nigdy wcześniej nie widział takiego czegoś, a może kogoś. Patrzył i nie mógł oczu oderwać od smutno patrzącego na niego stworka.

– Je.., jestem… Sie… Siekierczakiem…a właściwie jestem dzieckiem Siekierczaków. – odpowiedział nieśmiało malutki jegomość.

– O… to, to cie… ciekawe. – odpowiedział Kubuś, czując muśnięcie ulgi w całym ciele, po usłyszeniu słowa „dziecko”.

– A ty jesteś małym człowiekiem, prawda? – zapytał smutny stworek z troszkę większą pewnością siebie niż przed chwilą, i malutką nutką dumy w głosie, bo on wiedział kim jest Kubuś.

– Tak to prawda jestem dzieckiem ludzi, a właściwie mamy i taty. I mam na imię Kubuś. A to jest moja siostra Hania. Jesteśmy bliźniętami i jesteśmy bardzo podobni do siebie. – z pewną swadą, jednym tchem wyrzucił z siebie nerwowo potok słów Kubuś. W ten sposób dodając sobie troszkę odwagi, bo dalej nie wiedział co się dzieje. Czy to, że spotkali te stworki tzn. Siekierczaki, to jest dobrze czy źle, czy należy się ich bać czy można się próbować z nimi zakolegować, i co w ogóle wyniknie z tego spotkania. A przede wszystkim, o co chodzi z tą pomocą.

– Ja też mam rodzeństwo. – z leciutkim, ale smutnym uśmiechem powiedział ten nowy ktoś – i też, tak jak ty Kubusiu, mam siostrę bliźniaczkę, ale nie jesteśmy w ogóle do siebie podobni. Ona ma na imię Ach, a ja Ech.

– Ooo jakie niespotykane imiona macie. – stwierdził z zainteresowaniem Kubuś.

Tymczasem Hania nadal stała jak zamurowana i wciąż nie mogła uwierzyć w to co widzi i w to co słyszy. Czuła, że przestaje się już tak bardzo bać, i że jej strach powoli ustępuje miejsca zdumieniu i zaciekawieniu. A przy tym, tak jak Kubuś, zastanawiała się, czy to dobrze czy to źle, że rozmawiają z tymi stworkami. Rodzice przecież zawsze mówią, że nie powinni rozmawiać z obcymi.

– A gdzie jest twoja siostra? – zadał stworkowi nowe pytanie Kubuś. To było kolejne pytanie jakie przyszło mu do głowy, mimo wielkiego zaskoczenia wyłonieniem się zza krzaczka Siekierczaka.

– Tam za siatką, od której się odbiłeś kilka chwil temu. O tam, za tym krzaczkiem. – odpowiedział smutno Ech. I zaraz dodał, oczywiście smutnym głosem, i smutno popatrzył w kierunku, który wskazywała jego łapka – wiem to, bo ten krzaczek cały się trzęsie, dygocze i podskakuje. Tam musi być moja siostra, ponieważ ją zawsze rozpiera radość i dlatego wciąż się rusza.

I rzeczywiście, jeden z krzaczków za ogrodzeniem ruszał się jakby tańczył i podrygiwał. I nagle spośród jego gałązek i listków wyskoczył drugi stworek. Był podobnej wielkości jak ten pierwszy, ale miał inny kolor, jakiś taki pogodniejszy, jednak też trudny do określenia. I miał na sobie malutką zwiewną spódniczkę.

– Hej jestem Ach. – powiedziała mała kruszynka i zawirowała na jednej ze swych łapkonóżek. A gdy wylądowała buzią w ich stronę, spojrzała na Kubusia i Hanię wesołymi oczkami, a potem klasnęła radośnie w łapkorączki.

– Ech jaka jestem szczęśliwa! A tak się bałam gdy was zobaczyłam, gdy przechodziliście przez zieloną bramę i stanęliście po naszej stronie ulicy – zawołała. – Pierwszy raz widzę z bliska ludzkie dzieci! – uśmiechnęła się i zrobiła kilka drobnych tanecznych kroczków w przód i w tył. –  Ale fajnie! Nareszcie! Zawsze chciałam poznać ludzkie dzieciii… – zanuciła. – Znudziło mi się już ich oglądanie na odległość, gdy biegają po działkach. – nie wiadomo czy bardziej wypowiedziała, czy bardziej wyuśmiechnęła to co usłyszał Kubuś i Hania. – Super, Super, tralalala… – wirowała śpiewając.

– No faktycznie nie jesteście do siebie podobni. – stwierdził Kubuś, a Hania mu przytaknęła, bo było jasne, że Ech jest smutnym stworkiem, a Ach jest radosnym stworkiem.

O nie, nie! Nie stworkiem! – poprawiła się w myślach Hania. Oni nie są stworkami, to są przecież Siekierczaki! Cokolwiek miałoby to znaczyć. I poczuła jak zaczyna ją rozpierać ciekawość, kim są Siekierczaki, i co tu robią, i co to właściwie oznacza być Siekierczakiem.

Ale nie zdążyła o to zapytać, bo nagle Ach przestała pląsać i śmiać się, kręcąc się w kółko. Stanęła w miejscu jak wryta i słodkim radosnym głosikiem zapytała, nie, właściwie zakrzyknęła.

– Ech a może oni nam pomogą uwolnić Fifi? – Ech spojrzał na Ach poważnie i oczywiście smutno zarazem, a potem zamyślił się na chwilę.  

– Uwolnić Fifi? – jednocześnie wykrzyknęli to samo pytanie Hania i Kubuś.

Wtedy Ech zaczął szybko i z przejęciem opowiadać o nieszczęściu, które spotkało ich przyjaciółkę, wiewiórkę Fifi.

Rozdział 4. JAK TO Z FIFI BYŁO?

– No bo to było tak! – zaczął Ech od samego początku. Fikipaldi i Parafiura, nasze leśne chochliki, bawili się w skoki spadochronowe białą torebką foliową, którą znaleźli w nowych śmieciach wyrzuconych przez ludzi w nasze zarośla. I ta torebka nie wytrzymała, gdy skakali trzymając ją nad głowami. No i pękła. I wtedy oni się przestraszyli i uciekli. Zwykle tak robią jak narozrabiają.

– A ta torebka zaczęła latać, niesiona wiatrem po naszych zaroślach. Zobaczyła to wiewióreczka Fifi i ruszyła w pogoń za tą torebką. Skakała z gałęzi na gałąź, podbijała ją swoim rudym ogonkiem w górę, a przy tym poświstywała i grzechotała z radości jak szalona, bo wiecie wiewiórki tak robią, gdy się cieszą.

– Bo musicie wiedzieć, że my tutaj w krzakach nie mamy takich kolorowych, plastikowych zabawek, jak wy na działkach. My tutaj zwykle bawimy się tym co urośnie, dojrzeje i spadnie na ziemię, albo  zgubionymi piórkami ptaków, albo… – snuł swoją opowieść, coraz bardziej nie na temat Ech.

– My tutaj z patyczków budujemy domki, a z listków i kwiatków układamy obrazki, gramy też koncerty na trawkach i rzucamy do celu szyszkami lub żołędziami. Mamy jeszcze mnóstwo innych naszych krzakowo–zaroślowych zabaw, zaczęła tańczyć Ach, mając przed oczami te wszystkie wesołe gry, gonitwy, konkursy i swawole.

Kubuś i Hania słuchali z zaciekawieniem, ale przecież Fifi potrzebuje pomocy!

– Ech, Ach czy możemy porozmawiać o zabawach potem? Mówiliście, że ruda wiewiórka Fifi potrzebuje pomocy, a my wciąż nie wiem w czym i jak możemy jej pomóc. – powiedział Kubuś odzyskując pewność siebie i czując, że teraz ważne jest działanie, a nie opowieści.

Powiedział tak, ale przecież nigdy nie pomagał wiewiórkom tylko mamie i tacie w domu, babci Heli, dziadkowi Misiowi na działce, siostrze, kolegom i Meli w przeróżnych okolicznościach. Zaczęły go dopadać wątpliwości czy on będzie umiał, czy będzie potrafił pomóc wiewiórce. A poza tym przeczuwał, że ta pomoc może być związana z koniecznością wejścia w zarośla, a przecież tu jest to wysokie ogrodzenie z siatki… a tam za tym ogrodzeniem zupełnie nie wiadomo co jest.

 Podobne myśli chodziły po głowie Hani.

– A tak, tak. To może ja opowiem dalej co się wydarzyło. – podjęła temat Ach, uśmiechając się, gotowa do dalszego przedstawienia tego co spotkało Fifi.

– Więc Fikipaldi i Parafiura uciekli, a Fifi bawiła się torebką foliową tak, że w nią zaplątała. Na i spadła zawinięta w tę torebkę na ziemię… na szczęście na mech i z niewielkiej wysokości. I teraz tam leży pod tym wielkim, starym drzewem i popiskuje, i płacze, bo nie może swobodnie skakać. – dodała.

– Próbowaliśmy ją rozplątać, ale nie potrafiliśmy. – dopowiedział Ech.

– Ja śpiewałam i tańczyłam przed Fifi, żeby jej było weselej i raźniej. – wyznała Ach. – Niestety, nic a nic to nie pomogło. – dodała smutno, jak nie ona.

– A ja w tym czasie próbowałem korą porozrywać tę torebkę w różnych miejscach, ale nic z tego nie wyszło. – Ech opuścił głowę nisko ze zmartwienia.

– I wtedy wymyśliliśmy, żeby obudzić panią sowę Uchu–Uchu, mimo, że teraz jest dzień i ona śpi. – powiedziała Ach.

– Pobiegliśmy z Ech czym prędzej do drzewa pani Uchu–Uchu i wołaliśmy ją najgłośniej jak potrafiliśmy, bo ona jest najmądrzejsza i wie wszystko! I na pewno coś by wymyśliła i poradziła – dodała przejęta Ach.

– I co, i co było dalej? – dopytywali się na zmianę Hania i Kubuś, czując, że trzeba działać szybko. Kubuś miał już nawet pewien pomysł co można byłoby zrobić, aby uwolnić Fifi, i po cichutku upewnił się pytając Hanię, czy ma w swoim plecaczku szczypczyki i okrągłe nożyczki do papieru. Hania przytknęła.

– No nic nie było dalej! Zupełnie nic! – na zmianę wykrzyknęli Ech i Ach – przy czym Ech smutno i ze zmartwieniem w głosie, a Ach delikatnie podrygując i bliska płaczu. – Pani sowy nie było na jej starym drzewie. Pewnie polując w nocy, tak się zmęczyła, że zasnęła na innym drzewie. Czasem jej się to zdarza.

– No i co było dalej? – tym razem zapytała Hania.

 –  Wtedy postanowiliśmy podejść do działek, do ludzi i spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie! – powiedział Ech. – Ale zupełnie nie mieliśmy pomysłu jakie to mogłoby być rozwiązanie. – dodał.

– Aaa i dlatego jesteście tutaj! – wykrzyknął Kubuś, bo wreszcie zrozumiał co się wydarzyło i co dzieje się teraz.

– A dlaczego nie poszliście do swoich rodziców? – przytomnie zapytała Hania.

– Albo do dziadków. – dopytał Kubuś.

– Baliśmy się iść do mamy krzakowej i taty krzakowego, bo oni, nie dalej jak w ostatnią środę, mówili nam, wszystkim dzieciom – Siekierczakom, mieszkającym w tych zaroślach, żeby nie dotykać śmieci, które zdarza się ludziom wrzucić za ogrodzenie. I mówili wtedy już nie wiemy który raz, że to może być niebezpieczne, i może źle się dla nas skończyć. – odpowiadali jedno przez drugie Ech i Ach.

– A chochliki Fikipaldi i Parafiura, jak zwykle, jak to chochliki, nic sobie z tego nie zrobiły i wygrzebały tę torebkę foliową. – mówili dalej rozemocjonowani Ech i Ach.

No tak, tutaj za ogrodzeniem są jakieś chochliki, które nic sobie z niczego nie robią – pomyślała Hania i znowu poczuła strach, ale też ciekawość, jak wyglądają i co robią takie chochliki.

Z kolei Kubuś na wieści o chochlikach błyskawicznie wyobraził sobie, że wreszcie jest szansa na to, żeby zobaczyć na własne oczy prawdziwe chochliki, a może nawet pobawić się z nimi. Jednak mimo wielkiej ciekawości, postanowił temat oglądania i zabawy z chochlikami, odłożyć na inny czas.

– To co, pomożecie nam, a właściwie Fifi? – tym razem przytomnie zapytał Ech.

I zapadła cisza. Kubuś był pełen obaw o to wysokie ogrodzenie, od którego się odbił. Nie miał pojęcia, jak mógłby je pokonać. A Hani w głowie ciągle brzmiały słowa babci Heli, że mają z Kubusiem wracać na podwieczorek i nigdzie nie skręcać.

– Hmm! Musimy się naradzić czym prędzej! – zarządził poważnie Kubuś, jak przystało na odkrywcę i zdobywcę.

– Ale Kubusiu nas nie powinno tutaj być! Babcia i dziadek na nas czekają. – przypomniała Hania.

– Haniu tam w lesie jest wiewiórka zaplątana w wyrzuconą przez ludzi torebkę foliową. Nie uważasz, że to nasz obowiązek, po pierwsze rozplątać i uwolnić tę wiewiórkę, a po drugie przeprosić wszystkie stworki to znaczy Siekierczaki? – poprawił się szybciutko Kubuś. – Przeprosić za to że ludzie wyrzucają swoje śmiecie w zarośla i krzaki. – dodał wyjaśniająco.

– No tak Kubusiu, ale ja się boję tam iść, w te zarośla – cichutko wyznała Hania – i boję się też wrócić do babci i dziadka stąd, spoza bramy – zaniosła się płaczem.

– Haniu ja też się boję, ale pomożemy i wrócimy szybciutko, najszybciej jak potrafimy. – przekonywał Kubuś – zdążymy na podwieczorek – zapewnił. Przecież Fifi nie może zostać taka zaplątana.

Rozdział 5.  POMAGAMY CZY NIE?

Gdy zobaczył, że Hania uspokoiła się troszkę, zwrócił się do Siekierczaków.

– Ech, Ach! Chcemy pomóc Fifi, ale jest problem z naszym wejściem do waszego świata zarośli i krzaków, bo tu jest bardzo wysokie ogrodzenie!

– To nie problem, bo my mamy taki czarodziejski kamyczek, który gdy potrzebujemy wyjść z zarośli i krzaków, lekko unosi siatkę i wtedy można pod nią przejść.  – odparł Ech, a Ach w tym momencie wyciągnęła łapkę w ich kierunku i pokazała leżący na niej kamyczek w drobną, regularną, kolorową krateczkę.

– O to jest ten czarodziejski kamyczek – zawołała wesoło, bo czuła, że za chwilę Fifi może zostać rozplątana i cała ta zła przygoda dobrze się skończy.

Hania, gdy zobaczyła czarodziejski kamyczek na rączkołapce Ach, zachwyciła się jego wyglądem. Nigdy wcześniej takiego kamyczka nie widziała. No ale to był czarodziejski, specjalny kamyczek i może dlatego nie miała okazji go nigdzie zobaczyć.  Jednocześnie pomyślała, że bardzo chce pomóc Fifi. Nie potrafiła jednak określić tego czy bardziej wstydzi się za ludzi beztrosko wyrzucających śmieci w krzaki i zarośla, czy bardziej chce przyjść z pomocą tej rudej, zaplatanej w folię wiewióreczce.

Hania, Kubuś i Ech stali patrząc na siebie przez chwilę, a potem wszyscy, chórem powiedzieli głośno. – Trzeba ratować Fifi! Idziemy!

Chwilę później kamyczek, trzymany przez Ach, lekko zadrżał w jej paluszkach, i z jego wnętrza błysnęło malutkie kolorowe światełko. W tym samym momencie siatka ogrodzenia uniosła się lekko w górę i najpierw Ech, za nim Hania i na końcu Kubuś, weszli w zarośla i krzaki, dołączając do Ach.

Rozdział 6.  FIFI URATOWANA

Ku zdziwieniu Hani i Kubusia, tutejsze zarośla okazały się zwykłymi zaroślami, pełnymi krzaków, drzew, mchu i tego wszystkiego co rośnie w każdych innych zaroślach, jakie znała Hania i Kubuś. Nie było tu niczego, czego wcześniej nie widzieliby na Siekierkach, podczas wypraw z dziadkiem Misiem nad Wisłę, czy na łąki, albo za Trasę Siekierkowską do Fortu Augustówka.

Czuli się nieco rozczarowani, ale dziarsko maszerowali tam gdzie prowadzili ich Ach i Ech.

Ich marsz nie trwał długo. Już z daleka usłyszeli nawoływania Fifi otoczonej wianuszkiem innych Siekierczaków. Stali przy niej i albo gładzili ja po czubeczku rudego ogonka wystającego spod folii, albo trzymali za łapkę, nucąc jej do kosmatego uszka miłą piosenkę.

Jeden Siekierczak na ich widok schował się natychmiast za kamieniem i z szeroko otwartymi oczami, pełnymi strachu, westchnął głośno – Oj!

Był malutki, dużo mniejszy od Ech i Ach, i taki jakiś niebieskawo–fioletowy, ale był też troszkę puszysty. Od tej pory ciekawie wyglądał ze swojej kryjówki, i za nic w świecie nie zdecydowałby się podejść do całej gromadki.

To jest nasz braciszek Oj. On jest troszkę strachliwy i dlatego chowa się, i patrzy na to co się dzieje z pewnej odległości. Rodzice mówią, że z czasem pewnie nabierze odwagi.

Jasne powiedział Kubuś na znak, że to rozumie. Hania tylko kiwnęła głową, potwierdzając, że to jest dla niej również zrozumiałe.

Fifi leżała na mchu jak naleśnik na talerzu. Wystawał jej tylko nosek, jedno uszko, to do którego jeden z Siekierczaków jej śpiewał, jedna łapka za którą trzymał ją inny Siekierczak, no i kawałeczek ogonka, po którym głaskał ją kolejny Siekierczak.

 Leżała i cichutko kwiliła.

– Nie lubię ludzkich śmieci, a zwłaszcza torebek foliowych. – i przysięgała na wszystkie orzeszki, które już zjadła i ma nadzieję zjeść w przyszłości, że już nigdy, przenigdy nie będzie bawiła się torebkami foliowym wyrzucanymi przez ludzi.

Trzeba przyznać, że pojawienie się Kubusia i Hani zrobiło wielkie wrażenie na Siekierczakach.

Ech i Ach zaraz po przyjściu na miejsce, spojrzeli na Siekierczaki siedzące wokół Fifi z wielką dumą. Przyprowadzili przecież pomoc, i to nie byle jaką! Przyprowadzili dzieci ludzkie czyli pomoc najlepszą z najlepszych…

Szybko przedstawili Hanię i Kubusia, zadziwionym Siekierczakom wyjaśniając, że to oni pomogą uwięzionej wiewióreczce.

Nikt o nic nie pytał, wszystkie Siekierczaki tylko kiwnęły głowami i spojrzały pytająco na Fifi. Wiedzieli, że ona zna ludzi, i nie wiedzieli czy jest gotowa na to, żeby jej pomogły ludzkie dzieci, skoro przez wyrzucane przez ludzi śmiecie, ona tak straszliwie zaplątała się i leży tu kwiląc.

Ale Fifi–naleśnik wiedziała, że wszystko zniesie byleby się uwolnić czym prędzej, i wiedziała jeszcze, że chce jak najszybciej móc znowu skakać po gałęziach drzew.  Kiwnęła na znak zgody rudą główką i czekała, na to co teraz się wydarzy z jednym wystającym uszkiem, jednym widocznym, szeroko otwartym oczkiem z przejęcia i pilnując, aby czubeczek jej ogonka leżał spokojnie.

Kubuś i Hania pochylili się nad Fifi i przyglądali się przez chwilę uważnie folii owiniętej wokół wiewiórki. Potem Kubuś stwierdził – to nie powinno być bardzo trudne. Najważniejsze, żebyś Fifi leżała nie ruszając się. Nawet jeśli będzie cię coś bardzo łaskotać, postaraj się wytrzymać, albo powiedz, że cię łaskocze. Wtedy zastanowimy się co możemy zrobić, żebyś nie musiała być łaskotana za bardzo. – powiedział z powagą.

– Będę leżeć spokojnie, tylko zdejmijcie to ze mnie czym prędzej, proszę. – obiecała i poprosiła jednocześnie Fifi.

– No to zaraz zaczynamy! – ogłosił Kubuś. 

Wszyscy z przerażenia zamarli, gdy Hania i Kubuś ze swoich plecaczków wyjęli coś okrągłego z połyskującym, wypukłym szkłem i jakieś błyszczące dwa różki połączone z jednej strony, i trochę wyglądające jak dzióbek ptaszka.

Widząc przerażenie na twarzach Siekierczaków, Hania spokojnym głosem powiedziała.

– To okrągłe to jest szkło powiększające, dzięki któremu będziemy wszystko widzieć wiele razy większe niż jest w rzeczywistości. To sprawi, że nie zrobimy niechcący krzywdy Fifi, bo będziemy dobrze widzieć to co robimy.  

– A to są szczypczyki, które pomogą nam dokładnie i precyzyjnie łapać folię tam, gdzie nie będziemy mogli jej rozplątywać palcami. – wyjaśniła.

Aaaachaaa! – rozległ się dookoła okrzyk zrozumienia.

Jeszcze większą sensację wzbudziło jednak coś dziwnego, co teraz Hania wyjęła z plecaczka. To było takie jak dwa skrzyżowane ze sobą lśniące patyczki, połączone czymś na środku, ale z jednej strony te patyczki miały dziurki, w które Hania włożyła paluszki swojej dłoni i lekko nimi poruszając w dół i w górę, robiła ciach, ciach, ciach.  Tym razem Kubuś wyjaśnił Siekierczakom, że to są specjalne nożyczki do papieru, które mają zaokrąglone końcóweczki, żeby nikomu nic złego się nie stało przy przecinaniu, cięciu i przycinaniu. I dodał jeszcze, że Hania bardzo sprawnie wycina tymi nożyczkami różne kolorowe kółeczka, paseczki i chmurki z papieru.

– Aaaachaaa! – znowu rozległ się okrzyk zrozumienia.

Fifi leżała na mchu i dzielnie i patrzyła jednym niezaplątanym oczkiem w niebo, gotowa do operacji rozplątywania. Wierzyła, że niedługo będzie mogła skakać po drzewach, więc starała się być najspokojniejsza, jak tylko potrafi.

Wtedy Kubuś podsunął szkło powiększające przed oczy Hani i powiedział w skupieniu.

– Teraz Haniu delikatnie uwolnij ogonek Fifi.

A najmniejszy Siekierczak, gdy to usłyszał, wyglądając oczywiście zza kamienia, przeciągle jęknął – Ooojjj!

Wszyscy zamarli, a ich oczom ukazał się pierwszy strzępek folii, zgrabnie i ostrożnie usunięty z wiewiórczego naleśnika. Potem te manewry powtarzały się jeszcze kilka razy. Tyle, że raz z jednej a raz z innej strony, leżącego bez ruchu ogonka Fifi.

Gdy po kilku chwilach pokazał się cały rudy ogonek i tylne łapki wiewióreczki, a obok zaczęła rosnąć górka strzępków folii, wszyscy odetchnęli z ulgą. A Siekierczaki obserwujące całą akcję, cichutko zaczęły szeptać do siebie nawzajem – idzie dobrze… idzie dobrze… Fifi będzie zaraz uwolniona!

Niestety w pewnym momencie, zmęczona Hania, nie mogła poradzić sobie z bardzo skomplikowanie owiniętą torebką wokół pazurków jednej z łapek wiewióreczki.

Wtedy Kubuś podał Hani szkło powiększające, a sam wziął do ręki szczypczyki i uważnie patrząc przez trzymane przez Hanię szkło, pazurek po pazurku uwalniał delikatnie łapkę Fifi.

– Ooooo!, Oj! – rozległo się znowu jęknięcie zza kamienia.

Wtedy wiewiórka przestała patrzeć w niebo i spojrzała na Kubusia i Hanię, nieśmiało uśmiechając się do nich. Początkową jej niepewność i strach zastąpiło wzruszenie. Ich pomoc była skuteczna. Z każdą chwilą czuła się swobodniej. Choć trudno jej było wytrzymać leżenie w bezruchu, jednak starała się bardzo i nawet nic nie pisnęła o tym, jak bardzo Kubuś łaskotał ją rozplątując folię owiniętą wokół jej pazurków. Z całych sił starała się być dzielna. Wiedziała, że płacz lub poruszanie się tylko utrudnią Hani i Kubusiowi uwalnianie jej z tej okropnej torebki.

Skupienie i spokój na twarzach, Hani i Kubusia, ich delikatność i uważność uspakajały ją, tak jak wszystkie Siekierczaki stojące wokół, a wcześniej śpiewające, głaszczące i czule do nie przemawiające, że wszystko będzie dobrze. No i to, że Ech i Ach poszli po pomoc i przyprowadzili tych małych ludzi z kolorowymi plecaczkami, pełnymi przedziwnych sprzętów, którzy tak ochoczo jej pomagają teraz żeby przestała być naleśnikiem na mchu.  

Fifi leżała i myślała o tym, że to jest wspaniałe, mieć takich przyjaciół i takich ratowników, którzy pomagają z takim oddaniem. I nawet przez myśl jej przeleciało, że dzięki temu całemu zamieszaniu poznała Kubusia i Hanię, i już obmyślała plan jak będzie im dziękować, gdy ją uwolnią…

A tymczasem Kubuś raz, dwa, trzy uporał się z ostatnią foliową pętelką owijającą wiewiórkę.

Fifi, gdy tylko poczuła, że nie ma ani kawałeczka plastikowej torebki na sobie, ani wokół siebie, skoczyła na równe nogi, machnęła ogonkiem i radośnie zaczęła skakać, grzechotać i poświstywać. A wraz z nią wszystkie Siekierczaki zaczęły podskakiwać z radości.

Nawet ten najmniejszy wyszedł zza kamienia i patrzył wzdychając coraz ciszej – Oj! Oj! – i zaczął podskakiwać.

– Kubusiu, Haniu, dziękujemy wam bardzo, bardzo.– przekrzykiwały się Siekierczaki. I skakały i pląsały, wesoło śpiewając z radości. A Fifi, jak nakręcona skała po gałęziach drzew. Machając w podziękowaniu swoim piękny rudym ogonkiem i uśmiechając się do Hani i Kubusia.

– Dziękuję, hop! Dziękuję hop, hop! Dziękuję! – poświstywała i grzechotała wesoło po wiewiórczemu.

I nawet Ech uśmiechał się, i widać było, że bardzo się cieszy, a po jego smutku nie było śladu.

Ach oczywiście kręciła swoje ulubione piruety na mchu, oddalając się w pobliskie zarośla, aby za moment powrócić kręcąc kółka w raz w jedną raz w drugą stronę, a jej spódniczka kręciła się razem z nią, falując lekko i zwiewnie.

Po kolei każdy z Siekierczaków podchodził do Hani i Kubusia, żeby im podziękować za uwolnienie Fifi, a Kubuś i Hania przepraszali każdego Siekierczaka w imieniu ludzi, że wrzucili w zarośla tę foliowa torebkę i inne śmieci.

I tak pewnie cieszyli by się wszyscy aż do nocy, gdyby nagle Kubuś nie potknął się o czerwony kawałek cegły i upadł jak długi, prosto w mech, na którym jeszcze parę chwil temu leżała wiewiórka – naleśnik.

Rozdział 7.  GDZIE MY JESTEŚMY?

Zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Kubuś powoli próbował wstać. Hania podbiegła zatroskana.  Pochyliła się nad nim i podała mu rękę, bo mieli taki zwyczaj, że jak któremuś z nich coś się dzieje złego, to drugie mu pomaga. Na przykład wstać, gdy upadnie. Gdy Kubuś stał już na nogach i otrzepał się z resztek leśnego poszycia czyli mchu, igieł, kawałków patyczków, kory i kilku listków, podniósł kawałek cegły o który potknął się przed chwilą.

A potem zaczęli z Hanią głośno zastanawiać się co tutaj, w środku zarośli i krzaków, robi taka stara czerwona cegła, a raczej jej kawałek.

I wtedy Kubuś przypomniał sobie, że jest zdobywcą i odkrywcą, i skojarzył, że być może ten kawałek cegły może być bardzo cennym śladem, takim historycznym, z przeszłości, jak często mówi im dziadek Misio, gdy spacerują po Siekierkach i dziadek opowiada im co tutaj wcześniej było, co się tu działo i jak żyli mieszkańcy tych stron w minionych latach.

Bo dziadek Misio bardzo lubi Siekierki. A to dlatego, że gdy był chłopcem przyjeżdżał tu do kolegi Jurka, aby spędzić jeden lub dwa letnie tygodnie, jak to często powtarza w swoich opowieściach o tamtych czasach „na dworze”.

Ale to było bardzo dawno, dawno temu. Dziadek ma mnóstwo wspomnień z tych siekierkowskich wakacji. Czasami zamiast czytać im bajki wieczorem przed snem, opowiada co wyprawiali i w co bawili się z tym kolegą Jurkiem. Babcia Hela to nawet mówi, że dlatego mają teraz tę działkę tutaj na Siekierkach. Dla dziadka, żeby mógł nadal przyjeżdżać na Siekierki latem… i jak żartuje babcia „bawić się mimo upływu czasu, tym razem z nami a nie ze swoim kolegą Jurkiem i innymi dzieciakami”. I coś w tym jest bo dziadek Misio jest niezastąpiony w wymyślaniu figli i zabaw.

– Ech, powiedz mi proszę – zaczął z lekkim namysłem dopytywać się Kubuś – może wiesz skąd wziął się w tym miejscu ten kawałek czerwonej cegły?

– Tych cegieł w małych kawałkach i w takich dużych jest tutaj mnóstwo. – odparł natychmiast Ech, zdziwiony pytaniem Kubusia.

– A tam dalej jest nawet kawałek muru, czy ściany z całych cegieł. – dopowiedziała ochoczo Ach.

– Ale teraz to wszystko jest pod grubą warstwą ziemi i prawie tego już nie widać. – dorzuciła.

– Nasi rodzice mówili nam, że w tym miejscu był podobno kiedyś folwark ze stajnią, piekarnią i mieszkaniem dla ludzi, którzy dbali o wszystko, tak aby odpoczywali tutaj latem, w spokoju ważni ludzie z Warszawy, na dworze – dodała jeszcze Ach i zawirowała radośnie.

–  Bo tutaj był jeszcze drewniany dwór!

– Trudno uwierzyć, bo przecież teraz tutaj nic nie ma – powiedział smutno, zamyślony Ech.

– Folwark? Dwór? – zdziwił się Kubuś i spojrzał znacząco na Hanię.

– Jaki dwór? Na jakim dworze? –pytał dalej zaciekawiony.

– Taki drewniany dwór, przed którego oknami podobno rósł rząd bzów. – wyjaśnił chętnie Ech.

– Te bzy rosną tam! Widzicie? – uśmiechając się radośnie, Ach pokazała łapką rząd starych powyginanych krzaków bzów – i zanim zrobiła kilka drobnych, tanecznych kroczków w przód i w tył, jak to ona, rzuciła wesoło – i te bzy w maju kwitną na biało i wtedy pachnie w całych zaroślach jak nie wiem co! – i tyle ją widzieli, bo już ruszyła, aby zakręcić kolejny piruet i lekko zatańczyć radosny pląs.

– A te dwa stare klony podobno rosły przy wjeździe na plac przed tym dworem. – opowiadał dalej Ech, zadowolony, że ktoś chce słuchać z takim zainteresowaniem o ich zaroślach i krzakach.

– Nasi pradziadkowie czyli Prasiekierczaki mówili naszym dziadkom, a oni naszym rodzicom, że jak byli mali, widzieli, siedząc oczywiście za krzakami i w zaroślach, jak tutaj bawiły się ludzkie dzieci – ciągnął swoją opowieść rozchmurzając się coraz bardziej Ech.

– Mówili, że to była jakaś Jadzia i Zosia, i jakiś Jurek, i jeszcze jeden chłopiec, a czasami nawet dużo więcej ludzkich dzieciaków rozrabiało we dworze…

– We dworze? A nie na dworze? – pytał dalej Kubuś, a tymczasem Hania słuchając ich rozmowy śmiała się coraz bardziej i bardziej.

– Czasami podobno wpadali też do ogrodu warzywno–owocowego, który był za tym dworem i skakali przez grządki! No i z tego podobno zawsze była wielka awantura! – dorzucił jeszcze jedną ciekawostkę Ech.

Kubuś zamyślił się, a potem zapytał śmiejącą się wciąż Hanię

– Pamiętasz Haniu jak dziadek Misio mówił nam czasem, że przyjeżdżał tutaj  na Siekierki, żeby spędzać lato na dworze? – Kubuś zaczął się śmiać, a Ech nie bardzo rozumiał o co Kubuś pyta Hanię i z czego śmieją się teraz tak bardzo, trzymając się za brzuchy.

A oni śmiali się i śmiali. A gdy dostrzegli zakłopotanie i zdziwienie w oczach Ech, szybko zaczęli mu tłumaczyć, wybuchając śmiechem raz po raz.

– Wiesz Ech, nasz dziadek Misio, mówił nam już wiele razy, że przyjeżdżał na Siekierki bawić się na dworze, a my zawsze myśleliśmy, że to chodzi o to, żeby bawić się z tym kolegą Jurkiem na podwórku, na świeżym powietrzu czyli  n a   d w o r z e! – i znowu zaczęli śmiać się rozbawieni.

Zdezorientowany Ech słuchał i nie mógł pojąć co drewniany dwór ma do zabaw ludzkiego dziadka i na dodatek nazywanego Misiem, na świeżym powietrzu podczas wakacji na Siekierkach. Po chwili dołączyła do nich Ach, też próbując zrozumieć o co tu właściwie chodzi.

I nagle wszyscy razem zaczęli śmiać się, wesoło podrygiwać i mówić coraz głośniej.

– Na dworze, na dworze! – pokrzykiwali, rozbawieni, bo bawiło ich bardzo, że jedno słowo ma tak różne dwa znaczenia. Hania i Kubuś myśleli, że dziadek przyjeżdżał tu żeby bawić się na powietrzu, a on mówiąc, że przyjeżdżał bawić się na dworze z Jurkiem, myślał o tym drewnianym dworze z folwarkiem, piekarnią, stajnią, klonami, bzami i grządkami w ogrodzie owocowo–warzywnym….

A to dopiero historia!!!

Rozdział 8.  KIM SĄ SIEKIERCZAKI?

– Zaraz, zaraz – zainteresował się Kubuś, gdy już wyśmiał się z tego wesołego nieporozumienia dotyczącego zabaw na dworze. – A kim wy tak naprawdę jesteście? – spytał Ech i Ach, a Hania dodała szybko – I co wy tu właściwie robicie?

Ech w tym momencie wyprostował się jak struna.

Ach też stanęła w miejscu i dumnie popatrzyła przed siebie, stojąc na paluszkach.

I razem, głośno i dobitnie powiedzieli.

– Jesteśmy Siekierczakami!

– Nasza rodzina mieszka od zawsze na Siekierkach, a konkretnie tutaj w siekierkowskich krzakach.

A potem wzięli głęboki oddech i zaśpiewali:

Siekierczaki, Siekierczaki!
Nasze łąki, nasze krzaki.
My na Siekierkach tu mieszkamy,
My na Siekierkach wszystko mamy,
Myyy Siekierki uuuwielbiamy!!!

Siekierczaki, Siekierczaki!
Nasze łąki, nasze krzaki.
Raz jesteśmy za kamieniem,
Innym razem z drzewa cieniem.
Często słychać nasze śmiechy,
Bośmy skorzy do uciechy.
My na Siekierkach tu działamy,
My na Siekierkach wszystko znamy,
Myyy Siekierki uuuwielbiamy!!!

Siekierczaki,Siekierczaki!
Nasze łąki, nasze krzaki.
My lubimy tańczyć, skakać,
Czasem psocić i rozrabiać.
Ale jeśli coś się stało,
Jeśli komuś trzeba pomóc,
Pomożemy, poradzimy,
Wszystkie siły połączymy 
iiii...

Ogrzejmy, nakarmimy,
Wysuszymy, rozchmurzymy,
Damy radość i odwagę,
Okażemy też rozwagę,
booo...

My na Siekierkach tu mieszkamy,
My na Siekierkach wszystko mamy,
Myyy Siekierki uuuwielbiamy!!!

Siekierczaki, Siekierczaki!
Nasze łąki, nasze krzaki.
My na Siekierkach tu działamy,
My na Siekierkach wszystko znamy,
Myyy Siekierki uuuwielbiamy...
że ho, ho!

Ostatnie nuty śpiewali już wszyscy wspólnie Ach i Ech, i nawet malutki Oj, i wszystkie inne Siekierczaki, które obserwowały uwalnianie wiewióreczki Fifi.

Śpiewali też dziarsko Hania i Kubuś ….

Siekierczaki, Siekierczaki! 
Nasze łąki, nasze krzaki. 
My na Siekierkach tu działamy, 
My na Siekierkach wszystko znamy,
Myyy Siekierki uuuwielbiamy...

Nagle mimo bardzo głośnego śpiewania, dał się słyszeć głos dziadka Misia, który nawoływał z oddali:

– Haniuuu!!! Kubusiu!!!! Gdzie jesteście???

– Haniu, Haneczko!!! Kubusiu, Kubuniu!!!

Rozdziała 9.  NAWOŁYWANIE DZIADKA MISIA

Wraz z coraz lepiej słyszanym głosem dziadka i jego nawoływaniem, Siekierczaki robiły się coraz mniej wyraziste, jakby rozpływały się, machając przy tym przyjaźnie łapkami na pożegnanie.

Hania i Kubuś usłyszeli jeszcze tylko parę coraz trudniej zrozumiałych ich słów:

– Dziękujemy za pomoc, dziękujemy!

– Miło było was poznaaaać! 

– Jesteście tacy przyyy….jaaa….ciellll… scyyy….

– O tutaj jesteście. – tuż obok usłyszeli wyraźnie głos dziadka Misia i poszczekiwanie Meli. Otwierali zaspane oczy i zza rzęs zobaczyli dziadka, jak uśmiecha się do nich, i Melę jak wywija ogonem niczym futrzany helikopter.

– Zaczęliśmy się już troszeczkę martwić razem z babcią, że was nie ma. A wy jesteście tutaj, tuż obok bramy. – przemawiał czule dziadek.

– Ooo! I widzę, że zrobiliście sobie małą przerwę na drzemkę, podczas waszej wyprawy do pani Krysi i do gołębi pana Tadzia. – mówił dalej dziadek, tuląc Hanię i Kubusia, a Mela skakała radośnie pomiędzy nimi.

– Ależ jesteście zaspani… – ciągnął dalej dziadek – …i niezłe miejsce sobie wybraliście na odpoczynek, takie z widokiem na gołębnik i gołębie pana Tadzia.

Hania i Kubuś przecierali zaspane oczy i patrzyli na siebie lekko zdziwieni, nie mogąc początkowo zrozumieć co tak naprawdę im się przytrafiło i co dzieje się teraz.

Lekko speszeni zastanawiali się, czy wyszli za bramę?

Spojrzeli w stronę starej, wielkiej, zielonej, metalowej bramy. Była zamknięta na solidną, dobrze znaną im kłódkę. Wyjrzeli dyskretnie za bramę, a tam cisza i spokój, jak zwykle w letnie wakacyjne popołudnie. Nigdzie nie było śladu po… małych stworkach mieszkających w krzakach, to znaczy po Siekirczakach.

W uszach, i Hania i Kubuś, słyszeli jednak wciąż słowa śpiewanej jeszcze przed chwilą piosenki – Siekierczaki, Siekierczaki.. nasze….

Kubuś spojrzał na Hanię, Hania na Kubusia oczami wielkimi jak spodki.

Dziadek zauważył to spojrzenie i zapytał – Czy coś się stało?

– Nie, nie odpowiedział cichutko Kubuś, tylko coś mi się wydawało. –  i sięgnął po swój kolorowy plecaczek, leżący na trawie.

A Hania zawtórowała mu.

– Nie, nie dziadku, tylko coś dziwnego przyśniło się nam podczas tej drzemki.

– To możemy już wracać do babci Heli na naszą działkę, tak? – zapytał dziadek, pomagając Hani założyć jej plecaczek.

– Tak, wracajmy! – odpowiedział Kubuś i wzięli dziadka Misia za ręce, a Mela pobiegła przodem wtykając swój węszący bezustannie psi, kosmaty nos, co chwila w inną kępkę trawy.

Rozdział 10.  NAD BUDYNIEM WANILIOWYM Z TRUSKAWKAMI

Babcia Hela na widok całej trójki wchodzącej na działkę, uśmiechnęła się radośnie i zawołała – o jak dobrze, że jesteście. Najwyższa pora na podwieczorek. Myjcie łapki, a ja zaraz podaję budyń waniliowy z truskawkami.

Hania i Kubuś słysząc słowo „łapki” spojrzeli na siebie wymownie, uśmiechając się przy tym porozumiewawczo.

Usiedli przy stole i zaczęli pałaszować pyszny budyń. Wtedy Kubuś zapytał dziadka.

– Dziadku Misiu, a gdzie tak konkretnie bawiłeś się z tym swoim kolegą Jurkiem, do którego przyjeżdżałeś latem na Siekierki, żeby bawić się na dworze?

Hania, gdy usłyszała pytanie Kubusia, o mało nie zakrztusiła się kawałkiem truskawki, który właśnie połykała.

Dziadek przełknął powoli budyń i odpowiedział.

– Tam po drugiej stronie ulicy Nadrzecznej, właściwie na przeciwko tej zielonej bramy, przy której dzisiaj was znalazłem śpiących.

– Ależ to były czasy… razem z Jurkiem spędzaliśmy cały czas na dworze, no ale gdy padał deszcz lub gdy przychodziły zimniejsze dni, to więcej czasu spędzaliśmy grając w różne gry w salonie, w środku we dworze, a nie na dworze… – zaczął snuć swoją opowieść dziadek.

– A wiecie, że tam teraz nie ma wstępu, bo jest wysokie ogrodzenie z siatki? – powiedziała babcia Hela.

Kubuś już chciał otworzyć usta i powiedzieć, że wie, i to bardzo dokładnie, jak to ogrodzenie wygląda, i że mając czarodziejski kamyczek, można tam wejść, ale spojrzał na Hanię i … wziął kolejną łyżkę budyniu waniliowego ze swojej miseczki, uśmiechając się przy tym tajemniczo…., w myślach powtarzając – na dworze, na dworze…

Katarzyna Radziszewska – edukatorka w Domu Kultury Dorożkarnia, pedagog, coach, trenerka rozwoju osobistego, doradca zawodowy