KRYSTYNA i JAN PIĘTKOWIE
Na podstawie wspomnień Wandy Grzelec z domu Piętka i Tadeusza Grzelca
Obok siebie
Rodzina Piętków pochodzi z Kresów. Pradziadek pani Wandy poręczył majątkiem za znajomego, który przegrał sprawę z sądzie. Na skutek tego Piętkowie musieli szukać dla siebie nowego miejsca do życia. Zamieszkali na Saskiej Kępie w Warszawie, a potem przeprowadzili się na Siekierki.
Dziadek Leonard był majstrem, jeździł po całej Polsce. Zajmował się robotami mostowymi, większą część życia spędził poza domem. Babcia Anna pochodziła z siekierkowskiej rodziny Grzelców. Mieszkali przy ulicy Gościniec z synem Janem (zdj. 1), a późniejsza synowa Krystyna Politowska − ze swoimi rodzicami przy Kątnej. Jej tata Józef Politowski był z Siekierek, mama Stanisława pochodziła z rodziny Witków, spod Warki.
Między Krystyną i Janem była duża różnica wieku, aż 16 lat. − Mama była bardzo zakochana w swoim Jasiu – mówi o rodzicach pani Wanda. Jan Piętka przeżył już wcześniej zawód miłosny. Zakochał się w pewnej dziewczynie, ale nie mógł się z nią ożenić, bo była bogata, miała siedem krów, a on ani jednej. Potem przyszła II wojna światowa.
Jak na dłoni
Jan Piętka wraz ze szwagrem Józefem Olejnikiem trafił do obozu Stutthof, który znajdował się między Stegną a Sztutowem, 36 km od Gdańska. Byli tam dziewięć miesięcy. Jan zachorował na migdały ropne i przewieziono go do przyobozowego szpitala, tzw. rewiru, i tam zoperowano. Szwagier znał niemiecki, co umożliwiło im zrealizowanie marzenia o ucieczce z obozu. Zdobyli ubrania i sfałszowane papiery. Przedzierali się przez podmokłe tereny wokół obozu, potem pociągami i na piechotę w kierunku Warszawy. Wszystko szło gładko do momentu, gdy dotarli pod Warszawę. W Piasecznie, na pustej drodze, przywitał ich szlaban i niemiecki posterunek. − Dookoła gołe pola, a oni dwaj widoczni jak na dłoni – opowiada pani Wanda. – Ale chyba Pan Bóg nad nimi czuwał. Musieli działać szybko i zrealizowali pierwszy pomysł, który przyszedł im do głowy. Chwycili się za ramiona i, idąc chwiejnym krokiem, zaczęli śpiewać piosenkę z charakterystycznym refrenem „Hajli, hajlo, hajla”. Żołnierze machnęli ręką i nawet ich nie wylegitymowali.
Dziadkowie
Józef Politowski został złapany w jednej z pierwszych łapanek zorganizowanych na ulicach Warszawy jesienią 1940 roku. Trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Był więźniem numer 5114, w tym samym roku zmarł. Rodzina otrzymała oficjalne pismo z obozu, informujące, że Józef Politowski miał zawał serca. Drugi dziadek, Leonard Piętka, zginął podczas powstania. Stawił się na boisko szkoły podstawowej przy Gościńcu, a potem przemaszerował w aleję Szucha. Tam dokonywano selekcji, a dziadek miał prawie 80 lat. Zostawiono go na Szucha i tam prawdopodobnie rozstrzelano.
Niewybuch
Gdy Jan Piętka dotarł na Siekierki, odnalazł Stanisławę Politowską i dowiedział się, gdzie jest Krystyna. Pojechał po nią aż na linię frontu, do Magnuszewa pod Warką. Obiecał sobie w obozie, że jak przeżyje, to się z nią ożeni. Wzięli ślub w sylwestra 1945 roku. Przez pierwszych kilka miesięcy mieszkali w szkole przy Gościńcu. Jeszcze przed II wojną światową, a także w czasie okupacji, Jan Piętka z rodziną pomagał w pracach w polu panu Grabowskiemu i mieszkał na jego posesji. Potem zdecydował, że kupi od gospodarza kawałek ziemi, by postawić coś swojego. Dał mu zaliczkę, w zamian za którą mógł składować materiały budowlane na jego terenie. Mieszkali w szkole, ale marzyli o własnym domu.
Jan Piętka był zapalonym wędkarzem, co w ciężkich powojennych czasach bardzo się przydawało. Pod koniec 1946 roku, a może był to już 1947, kilka miesięcy po urodzeniu pierwszego dziecka, wybrał się z kolegami na wędkowanie nad Wisłę. Trafił na niewybuch. – Tak go porozrywało – opowiada pani Wanda – że nawet nie czyszczono mu ran z odłamków, tylko od razu pozszywano i zostawiono w szpitalu Orłowskiego. Mówiono, że nie przeżyje, ale jakoś się udało. Bardzo długo chorował. Nie mógł podjąć żadnej ciężkiej pracy i niestety nie mógł się wywiązać z umowy o nabycie ziemi. Grabowskim nie było na rękę czekanie. Trafili się sąsiedzi państwo Rogulscy, którzy oferowali gotówkę i odkupili ziemię. Wcześniej pan Grabowski zobowiązał się jednak, że ponieważ rodzina Piętków tak mu we wszystkim pomagała, da jej ten mały kawałek ziemi, na którym zgromadzone były materiały budowlane.
Sum gigant
Wkrótce Piętkowie postawili pokój z kuchnią i przenieśli się tam razem z babcią Anną (zdj. 8 i 9). W 1948 roku urodziło się drugie dziecko, córka Wandzia (zdj. 2 i 7). – Ponieważ dość ciężko nam się żyło, a mama była młodą, silną kobietą, w 1952 roku postanowiła zatrudnić się w piaskarni – wspomina pani Wanda. – Praca była bardzo ciężka, polegała na ręcznym wydobywaniu piasku z Wisły. I nie wyszła mamie na dobre. Po dziesięciu latach rozchorowała się, dostała ciężkiego nadciśnienia i poszła na rentę.
Jan Piętka pracował w wodociągach jako wałowy. Pilnował, aby wały były skoszone, nie miały dziur, aby nie wypasano na nich bydła. Obszar, który nadzorował, ciągnął się od wodociągów, aż po Zawady, za Augustówkę. Zarabiał 540 złoty miesięcznie. Ale zamiłowanie do połowów mu zostało (zdj. 5). W 1984 roku złowił największego suma w historii siekierkowskiego wędkarstwa: 175 cm długości i 45 kg wagi (zdj. 6). Głowę tej ryby po spreparowaniu umieszczono na witrynie przy wejściu do siedziby Polskiego Związku Wędkarskiego przy ulicy Twardej.
Siekierkowskie znajomości
Rodziny przyszłych małżonków: Wandy Piętki i Tadeusza Grzelca, znały się od dawna. Pewnego dnia Stanisława Grzelec, mama pana Tadeusza mieszkająca przy Antoniewskiej, zrobiła kluski. Całą miskę, by starczyło na niedzielę. Gdy wieczorem chciała je wstawić do lodówki, w misce znalazła tylko resztki. – Mama szukała, sprawdzała, nie znalazła. Następnego dnia się okazało, że Piętka powkładał nam kluski do butów. Taki był z niego zgrywus – opowiada pan Tadeusz.
Jan był człowiekiem wesołym, bardzo lubianym i towarzyskim. Miał talent do dowcipów i rymowanek. Pisał krótkie wiersze i humoreski. Oto fragment jednego z nich, datowany na 7 grudnia 1959 roku (na okoliczność zamarznięcia Wisły, co groziło ograniczeniami w dostawie wody dla mieszkańców Warszawy):
„(…) I już wody rwą strumienie
Na osadnik woda leci
Radio krzyczy nie myj dzieci
Powstał ruch w całej stolicy
Każda pani lata, krzyczy
Odkręcają wszyscy krany
Nabierają wodę w dzbany
W wanny, balje i butelki
Bo przypadek jest to wielki
Co za pogrom, co za czasy
Robić z wody dziś zapasy (…)”.
Gościniec 38A
Niestety po śmierci Krystyny i Jana Piętków posesja, która była w ich posiadaniu ponad 60 lat (zdj. 10), i którą na mocy testamentu przejęły ich dzieci Wanda i Wiesław, została odebrana rodzinie w 2004 roku i przekazana wspomnianym wcześniej sąsiadom Rogulskim. Stało się to bez uprzedzenia i dania Piętkom szansy obrony praw do działki. Długa walka o anulowanie zaskakującej i owianej tajemnicą decyzji urzędników okazała się bezskuteczna.