Włodzimierz Pessel

Włodzimierz Karol Pessel – socjolog kultury, skandynawista, antropolog codzienności; adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, wykładowca w Katedrze Socjologii Collegium Civitas. Jest sekretarzem generalnym Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego. Jego książka „Antropologia nieczystości. Studium z historii kultury sanitarnej Warszawy w XIX i XX wieku.” została nagrodzona w konkursie „Najlepsze varsaviana 2009-2010”. Został również laureatem Nagrody Klio 2020 w kategorii monografia naukowa, za książkę „Czerwono-biali i biało-czerwoni. Problemy sąsiedztwa kulturowego”, wydaną w 2019 roku.

Siekierki  – przestrzeń paradoksalna

O ile z warszawiaka da się w ogóle uczyni typ idealny, w znaczeniu narzędzia socjologicznej refleksji, to należałoby powiedzieć, że Siekierek brakuje w jego bagażu wiedzy podręcznej. A w zasadzie: brakowało do niedawna. Z niebytu zostały wydobyte przez budowniczych Trasy Siekierkowskiej, w sposób kłopotliwy dla tych nielicznych użytkowników przestrzeni, którzy lubią orientować się w terenie i zadają samym sobie pytania topograficzne: którędy właściwie jadę samochodem, obrawszy kierunek Wawer, jakie osiedle właśnie mijam w autobusie nr 148 czy 119? Most Siekierkowski przywodzi na myśl wyniosły, autostradowy, wyróżniający się mocarnymi przęsłami Ponte Vasco da Gama po Lizboną. Przeto istnieją mosty „przez” oraz mosty „ponad”. Most Poniatowskiego przerzucono „przez” Wisłę: łączy miasto z miastem, bezpośrednio dwa brzegi rzeki. Mosty Vasco da Gama i Siekierkowski zaliczają się do tych drugich, z przyspieszonym przemieszczaniem się osób o dóbr oraz długimi trasami dojazdowymi, prowadzących od jednego odległego węzła do drugiego, tłumiących uwagę przestrzenną. Portugalski wyniośle „omija” rozległe estuarium rzeki Tag i mnij reprezentacyjne przedmieścia Lizbony, natomiast warszawski – „wznosi nad” Siekierki. Funkcjonalność współczesnych tras szybkiego ruchu, oczek w większych komunikacyjnych sieciach, opiera się na logice nie-miejsca: istnienia przestrzeni bez tożsamości. Siekierki zaś okazują się miejscem tożsamościowym pod trasą będącą typowym nie-miejscem.

Współczesna socjologia refleksyjna zarzeka się wprawdzie, że paradygmatów nie dopuszcza, nie obywa się jednakże bez kategorii sieci. Sieciowość występuje w teoriach globalizacji, informatyzacji, a przede wszystkim przewija się przez socjologię miasta. Ale ta miejska sieciowość ma istotne, wielce nieraz intrygujące obszary wyparcia, ślepe plamki. Tworzą je przestrzenie paradoksalne. Choćby nie-miejskie lub nie całkiem zurbanizowane enklawy wewnątrz miasta! Takie jak Siekierki, z perspektywy mostu sprawiające wrażenie li tylko rekreacyjnego, zielonego ustronia, na pozór bez możliwości wskazania znamion mieszkalności, zwłaszcza tych wszystkich ludzkich opowieści przestrzennych, jakie ożywił projekt Dorożkarni. Rozglądam się na wysokości Bartyckiej 2. Wiosna 2010 roku. Z jednej strony widzę bilboard z reklamą SPC (spółdzielni Piekarsko-Ciastkarskiej w Warszawie) i sloganem „Smacznego Warszawo”, w tym miejscu bez mała zamawiającym rzeczywistość, a vis-avis – dom w rozpoznawalnym stylu, zwanym potocznie „klockiem mazowieckim”, po dziś dzień masowo spotykanym na wsi w centralnej Polsce.

Strukturalizm – lub odwracanie opozycji fundujących struktury nowoczesności, zastępowanie ich sieciami,, kłączami – ciągle  ciąży nad naszym myśleniem o miejskiej przestrzeni. Odkrywanie rzeczywistości jest tymczasem odkrywaniem paradoksów lub niezborności. Jeszcze na planie Warszawy w roku 1972, na którym w dzieciństwie uczyłem się czytania mapy, uwidacznia się istotne zjawisko, zatarte później przez gęstniejącą zabudowę. Siekierki oddziela od pozostałej części Mokotowa nie tylko rozległość pustej przestrzeni, „dzikich pól” warszawskich we wnętrzu trójkąta osiedli Sielce – Siekierki – Czerniaków, lecz  i plątanina uliczek, niemiejska, pozbawiona urbanistycznego ładu, systematycznego inżynieryjnego rozplanowania. N paradoksalnych Siekierkach taki przestrzenny „wystrój” i układ proksemiczny zachowały się do dzisiaj. Dość powiedzieć, że na jednej z ważnych tamtejszych ulic brakuje chodnika: Siekierkowską idzie się – jak szosą – lewym poboczem. Drogi nigdy nie są tu proste. Ulica Nadrzeczna spina łukiem Gwintową z Bartycką, Siekierkowska wygina się  w prawo, Polska i Antoniewska falują.

Jeśli wierzyć Stanisławowi Grzesiukowi, członkowie przedwojennych czerniakowskich ferajn na Siekierki mawiali żartobliwie Toporki. Bardziej znamienne, że gdy  Grzesiuk opisuje  repertuar piosenek specyficznych dla swojej dzielnicy (w materiale dźwiękowym zachowanym w archiwum Polskiego Radia), mówi wprost o piosence czerniakowsko-siekierkowskiej. Siekierki stanowią dlań integralny składnik jednej i jednolitej części miasta. Współczesny przeciętny warszawiak takiej ciągłości tradycji i przestrzeni raczej już nie dostrzeże. Czerniaków usytuuje w „długim” przebiegu ulicy Czerniakowskiej, od Solca po Sadybę (zamiast w miejscu dawnej wsi Czerniakowo w okolicach placu Bernardyńskiego), a Siekierki pozostawi zupełnie poza swoim rutynowym schematem eksploracyjnym. Chyba jeszcze bardziej jaskrawym przejawem tej paradoksalności stał się zwrot, jaki po 10 kwietnia 2010 roku przylgnął w ogólnopolskich komunikatach medialnych do o. Józefa Jońca. Oto w katastrofie smoleńskiej zginął „pijar z Siekierek” (nie; stołecznych Siekierek per analogiam do warszawskiego Żoliborza, który stracił prałata Romana Indrzejczyka). Wydźwięk tego sformułowania wydaje się  oczywisty: Siekierki  tyleż są w Warszawie, ile plasują się poza. Jakby Siekierkami nazywano wieś, przyklasztorną osadę gdzieś daleko w kraju. Wszelako do „znanego świata” – budynków ZUS-u, Panoramy czy alei Witosa i ulicy Czerniakowskiej – jest z tej Sadyby rzut beretem. Nawet u styku Bartyckiej i Gościńca, gdy tylko obrócimy się plecami do Wisły, widać wyższą, wielkomiejską zabudowę – tam zaczyna się przestrzenna „normalność”.

Muszę  przyznać, że sam nie byłem szczególnie sposobiony do tego, by Siekierki rozpoznawać, włączyć w swój schemat percepcji przestrzeni Warszawy. W dzieciństwie częstokroć jeździłem autobusem linii 180 do Wilanowa. Dostrzegłem fakt, że szeroka ulica Jurija Gagarina nie otrzymuje „należytego” przedłużenia, lecz napotyka niepozorną uliczkę Jawaharlala Nehru. Na dziecięce indagowanie, dokąd uliczka ta prowadzi, otrzymałem ucinająca dyskurs odpowiedź: do ogródków nad Wisłą, otium działkowców. Słowo „ogródek” o tyle staje się tu adekwatne, że domy na Siekierkach otacza zieleń. Teraz, gdy mieszkam w dzielnicy Wawer, w rejony Gościńca mam bliżej. Ale zatrzymuję się tam po raz pierwszy! Wysiadłszy z autobusu, wydaję się, jak sadze, mimo wszystko bardziej ”indygenicznym” spacerowiczem od cyklistów w kolorowych kaskach i kombinezonach. Nie jestem „przejezdny”. Siekierki ostatnimi czasy objął tranzyt dodatkowy – rowerowy, rekreacyjny. Tylko czekać, jak do ścieżki rowerowej od strony Wału Miedzeszyńskiego dołączy druga, wilanowsko-mokotowska. Pierwsza strefa rowerowa wykształca się tam, gdzie taksówki wjeżdżają już do strefy drugiej (zasady podziału miasta na strefy taryfowe dawno przestały być czytelne, aczkolwiek strefa 2 nie przestała konotować pozamiejskości).

Na Siekierkach obecność stołecznej szaty informacyjnej, a przede wszystkim granatowo-czerwonych tabliczek z nazwami ulic, wywołuje pewne wrażenie dysonansu poznawczego, pewien niepokój. Chciałoby się powiedzieć, że Warszawa zaczęła się rozpychać po przedmieściach i peryferiach. Takie wrażenie również jest paradoksalnie – i to z dwóch powodów. Po pierwsze, standardowa warszawska szata informacyjna na Siekierkach jest nieciągła. Na przykład na posesji nr 9 przy ulicy Gościniec widnieje nadal tabliczka z nazwą ulicy starego, PRL-owskiego formatu (podłużna, duże białe litery na blednącym, szarawogranatowym tle). Poświadczałoby to co najmniej peryferyjny charakter tego warszawskiego zakątka, usankcjonowany przez miasto pojmowane w kategoriach władzy administracyjnej i planistycznej. Po wtóre jednak, ta sama przestrzeń gwarantuje prześwietny panoramiczny widok na Pałac Kultury i Nauki. Znajomy z Otwocka opowiedział mi niedawno, że co roku wybiera się  z kolegami na obserwację „światełka do nieba” wypuszczanego podczas końcowej imprezy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Bynajmniej nie jada do samego centrum, na plac Defilad, lecz spotykają się  właśnie na Siekierkach, niczym w geometrycznym środku miasta. Wszak tam „światełko” widać centralnie, więc najokazalej. PKiN niejako zamyka horyzont ulicy Gościniec. Stamtąd można by malować „weduty” współczesnej Warszawy.

Socjolodzy powiadają, że w ponowoczesnych miastach nie uświadczysz żadnej agory, żadnej wspólnoty, miejsc zboru i spotkań. Nawet jeśli rodziny scharakteryzowane w ramach projektu „Korzenie Siekierek” pozamykały się w domach i separują się w nich jak w szczelnych rzeczywistościach, to agorą, miejscem przyciągania na Siekierkach pozostaje Sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży – ośrodek kultu religijnego, ale i duszpasterstwa, w wersji pijarskiej, zbliżonej do działań animacyjno-integracyjnych. Gdy podczas niedzielnej liturgii zbliżyłem się do Kaplicy na Miejscu Objawień, znajdującej się  w pobliżu kościoła parafialnego, zgromadzeni przed nią wierni naraz się obrócili i skupili na mnie swoje spojrzenia, tak jak to mogłoby się wydarzyć podczas „wtargnięcia” na uroczystość religijną w jakimś głębszym interiorze, w mocno zintegrowanej wspólnocie lokalnej. Siekierki zatem „spóźniają się” na ponowoczesność, istnieją „naprawdę”, gdyż nie przemieniono ich jeszcze w kulturalnego ducha podsycanego jedynie przez turystów, oglądaczy, spacerowiczów, pedesterianów i tak dalej, i tym podobne.

Osobiście postrzegam Siekierki poprzez ich nadrzeczny klimat, jako przestrzeń homologiczną wobec osiedli po przeciwnej stornie Wisły, położonych na wschód od linii Wału Miedzeszyńskiego, na terenach dawnych wsi Zbytki, Las, Kuligów Żerzeń, Borków. W tej perspektywie Siekierki odsuwają się  od Dolnego Mokotowa i, zwrócone twarzą do Wisły, przez Wał Zawadowski wiążą z biotopem prawobrzeżnej Warszawy. Thoreau w eseju „Walking” pisał, że w pełni wolny czuje się  tylko, obcując z przyrodą, podczas gdy w mieście może być wolny najwyżej „na sposób obywatelski”. Spacerowanie stanowi zatem zerwanie na pewien czas wszelkich więzów, uwolnienie się od społecznych ról, zejście z drogi cywilizacji i zanurzenie się w naturze. Thoreau spacerował po kilka godzin dziennie, toteż bardzo często jego myśli włóczyły się  nadal po mieście, gdy on sam wkraczał już  w dziedzinę  przyrody. W taki stan może właśnie wprawiać wejście w paradoksalną przestrzeń Siekierek. Bluszczańska, tuż za kopcem Powstania Warszawskiego, zagina się w uliczkę Nehru i już jesteśmy na gwarnej Gagarina, w drodze do ścisłego Śródmieścia.