Grzelcowie M. i P.

MARIANNA i PIOTR GRZELCOWIE

Na podstawie wspomnień syna Kazimierza Grzelca i jego żony Jadwigi

Pochodzenie

Według przekazów ród Grzelców wziął się na Siekierkach z Legionów Dąbrowskiego. „Na przełomie 1807 i 1808 w potyczkach podwarszawskich dużo rannych było i dla nich jeden hrabia na Czerniakowie osadę założył, a drugi na Siekierkach folwark”- wspomina opowieść wysłuchaną na jednym z kazań w kościele oo. Bernardynów Kazimierz Grzelec. Dziadek Piotr, miał na Siekierkach dużą działkę na „dwie strony” od ulicy Siekierkowskiej, aż do Kątnej. Razem z Marianną z Adamczyków mieli czterech synów, a pomiędzy nimi trzy córki. Na Siekierowskiej został Antoni, a najmłodszy Józef ożenił się z Salomeą z Pisańców. Zamieszkali w jej rodzinnym domu przy ulicy Gościniec. Mieli dwoje dzieci: najpierw Władysława, a cztery lata później Kazimierza. Utrzymywali się z rolnictwa.

Huk

Rozpętała się II wojna światowa. Dwie niemieckie stacjonarne baterie przeciwlotnicze stanęły przy ul. Czerniakowskiej (w miejscu obecnego Kopca Powstania Warszawskiego), a przy Gościńcu i Bluszczańskiej pojawiły się wielkie, okablowane reflektory z własną prądnicą. Raz na tydzień żołnierze niemieccy konia brali od Józefa na tzw. „obróbek”. Kazimierz, młodszy syn, do dziś pamięta typy niemieckich samolotów. W rejonie Fortu Augustówka piloci mieli ćwiczenia. „Pikowanie, nurkowanie, a huk był przy tym niesamowity – wspomina – podczas bombardowań getta z lotniska na Bielanach nawet po 10 kursów dziennie się odbywało. Kupa gruzów, szkoła na Stawkach, a obok Umschlagplatz, kościół św. Augustyna, księżycowy krajobraz. Kazimierz getto zapamiętał właśnie takie. „Na Siekierkach podczas okupacji praktycznie nie było żadnych walk, bo tu masa wojska stała. Na Podchorążych, 22 listopada, Szwoleżerów stacjonowały przeładowane oddziały i wszyscy wędrowali na ćwiczenia na Siekierki – opowiada – Bruk na Bartyckiej huczał codziennie rano i wieczorem.”

Łyżwy i piec

Siekierkowską szkołę przy ul. Gościniec żołnierze niemieccy zajęli w 1941 roku „Cała zbieranina tam była – tłumaczy Kazimierz Grzelec – Ukraińcy, Łotysze. Białorusini i Litwini. Wie Pani jak to w wojsku – dodaje – wyszedł ze szpitala to później jeszcze miesiąc, dwa dostał na rekonwalescencję. Ćwiczyli na fortach dopóki lekarze nie orzekli, że są już gotowi na front.”

A dzieci uczyły się po domach, u Janowskich – w dawnym przedszkolu, u Raszplewiczów. Dyrektorem był wtedy Teofil Budzanowski, żołnierz AK, ps. „Tum”, późniejszy dowódca V Zgrupowania AK walczącego na Czerniakowie-Powiślu. „Piec u pana Teofila Budzanowskiego w pomieszczeniu, gdzie mieliśmy lekcje był wypróżniony ze wszystkich niezbędnych cegieł – wspomina starszy syn Józefa Grzelca, Władysław. Schowane w nim były pomoce naukowe, mapy polskie, alfabet morsa, globus, radiostacja i taki bęben z kablem. Przerabialiśmy to wszystko jako przyszli łącznicy, chociaż o powstaniu nikt głośno nie mówił, bo to był rok 1943”

Latem chodzili kąpać się nad Wisłę, a zimą na sanki i łyżwy, nad Wilanówkę. „Do drewniaków przymocowywałem łyżwy tzw. „śniegórki”- opowiada Władysław Grzelec – A dowódca tych Niemców ze szkoły, Herman też naprawdę ładnie jeździł i miał prawdziwe łyżwy. Kiedyś pożyczył mi je na chwilę. Były trochę za duże, ale wepchnąłem gazety do środka i pokazałem mu, że ja też potrafię choć tyle. Usiadł, zastanowił się i tak mówi: „Jesteś zdolnych chłopak”.

Wysiedlenie

23 sierpnia 1944 roku matka wysłała Kazimierza, aby zobaczył ilu mężczyzna stawiło się na ogłoszoną przez Niemców zbiórkę w szkole przy Gościńcu. Niewielu. Zadecydowali, że oni też nie pójdą. Ojciec Józef ukrył się w sienniku. Starszy syn Władysław na strychu. Kazimierz miał osiem lat, więc był nietykalny. Siostra Józefa Grzelca pomogła wóz zaprzęgnąć, wzięli pierzynę i zaraz po wyprowadzeniu mężczyzn ze Szkoły na Aleję Szucha ruszyły w stronę Augustówki. Gdy szli, Gościniec palił się już z obu stron. Najpierw zawędrowali na ulicę Korzenną do Karczewskich. Potem do Małkowskich pod wiśnie, następnie do folwarku w Powsinie. Mieszkali w stodole. Ale nawet tu tylko na chwilę. Potem do Józefosławia pod Piasecznem, a na zimę do stryja w Milanówku.

Samotne kominy

Zaraz po powstaniu warszawskim, czyli w połowie października, gdy oddziały niemieckie jeszcze stacjonowały Józef Grzelec dostał przepustkę i pojechał na Siekierki z babką Marianną. Gdy wracali musiał ją było pilnować na wozie, by nie spadła. Mdlała co kilka chwil. Po zakopanych dwóch butelkach po mleku wypełnionych złotymi rublami nie było śladu.

Kilka miesięcy później wrócili całą rodziną do wolnych Siekierek, bez Niemców. Powitała ich pustka wypalonych domów od środka, bez dachów, samotnie sterczących kominów i resztek po drewnianych chatach.

Przez pierwsze tygodnie całą rodziną mieszkali u Świderskiego w ocalałym domu przy Polskiej. W bunkrze u Edka Pisańca znaleźli kosz skórek z chleba, spleśniałych. Jedli, aż zęby trzeszczały. Przyszła wiosna i dała im poczucie samodzielności. Jabłka, wiśnie mieli własne, a na gruszki chodzili do Piaseckich. Mleko z krów do Warszawy na sprzedaż wozili, a koń i wóz, ten sam, który wcześniej Niemcom służył, teraz jeździł do roboty przy stawianiu fińskich domków na skarpie wiślanej przy ul. Jazdów. Budowano tam tymczasowe mieszkanie dla robotników pracujących przy odbudowie Warszawy. Józef Grzelec powoli szykował mieszkanie na Kątnej. „Praca jakaś była to się rozkręciło.” – podsumowuje Kazimierz Grzelec.

Państwo Kazimierz i Jadwiga (z Małkowskich) mieszkają teraz przy Siekierkowskiej, na dawnej posesji przy Kątnej został brat Władysław.