CECYLIA i WŁADYSŁAW JANOWSCY
Na podstawie wspomnień Barbary Janiszewskiej z domu Janowskiej
Szczaw
Na rogu Gościńca i Polskiej stała karczma, którą pamiętają tylko najstarsi siekierczanie. Prowadzili ją Kunegunda i Kacper Janowscy. Potem na miejscu karczmy powstało przedszkole, w którym pracowała m.in. Julia Rodziewicz pochodząca z Białorusi. Babcia Kunegunda jeździła bryczką, a jej mąż Kacper Janowski hodował karpie w domowym stawie. Córka Kunegunda (po mamie) (zdj. 5) i dwaj synowie Władysław i Stefan kąpali się w Wilanówce. Drugi sklep na Siekierkach prowadziła rodzina Sikorów. Mieli córkę Cecylię. Małżeństwo tych dwojga: Cecylii z Sikorów i Władysława Janowskiego było znaczącym połączeniem dwóch dobrze prosperujących rodzin siekierkowskich (zdj. 1). – Urodziłam się w 1936 roku – opowiada Barbara Janiszewska, z domu Janowska (zdj. 2,3,4) – dlatego pamiętam niewiele. Ale Siekierki były wtedy zupełnie inne niż w tej chwili. Wokół piękne łąki, wystarczyło wyjść z domu i za chwilę było się na łące, zbieraliśmy tam szczaw na barszczyk szczawiowy.
Czerniakowska w ogniu
Po ślubie Cecylia i Władysław przejęli sklep spożywczy i opałowy na Nadrzecznej. To właśnie ulicą Nadrzeczną codziennie rano maszerowały oddziały niemieckie na ćwiczenia na Fort Augustówka w czasie drugiej wojny światowej. Gdy 1 sierpnia 1944 roku wybuchło powstanie warszawskie, Stefan i Władysław Janowscy, choć byli członkami Armii Krajowej, do walki nie poszli. Ale gdy tego samego dnia oddział własowców (potoczna nazwa dwóch dywizji piechoty, sformowanych pod koniec 1944 roku z rosyjskich jeńców przez generała A.A. Własowa i Komitet Wyzwolenia Narodów Rosji) zabrał konia z gospodarstwa przy Polskiej, Stefan Janowski postanowił go odzyskać. Było to prawdopodobnie przed godziną „W”, być może jednak powstańcze nastroje w Warszawie dodały mu odwagi. Miał przy sobie pistolet. Pobiegł za żołnierzami, zaczął do nich strzelać. Nie udało mu się trafić. Ukraińcy byli szybsi, poza tym jechali konno. Rodzina pochowała pierwszą siekierkowską ofiarę powstania warszawskiego przy Polskiej, pod jabłoneczką. Drugi brat, Władysław, też szybko znalazł się w niebezpieczeństwie. – Mój ojciec to był zawsze taki odważniak i do mojej mamy mówił żartem, że trzeba iść do fryzjera, żeby, jak Rosjanki przyjadą, ładnie wyglądać – wspomina pani Barbara. U fryzjera, tego naprzeciwko budynku szkoły przy Gościńcu, Władysława złapali żołnierze niemieccy i zaprowadzili na zbiórkę na boisko szkolne. Był 23 sierpnia 1944 roku. – Rodzicom się dobrze powodziło i mama uważała, że ojca wykupi – wyjaśnia pani Barbara – Miała całą szkatułkę złota. Zabrała ją i razem pobiegłyśmy do szkoły prosić Niemca, który stał przy bramie, żeby ojca puścił. Żołnierz mamę odepchnął, szkatułkę zabrał. Przepadło. Przyleciałyśmy do domu, gdzie na ścianie był taki duży obraz Matki Bożej. Mama ze mną uklękła i zaczęła się strasznie modlić, ale ojca już wywieźli. Duże samochody podjechały, wszystkich załadowali i koniec…
Niektórym udało się uciec lub schować. Marian Kowalik, wuj pani Barbary (mąż siostry mamy, Jadwigi z domu Sikora), uciekł w kierunku Fortu Augustówka. Stały tam snopy siana należące do pani Natalii Adamczyk, w nich się ukrył. Następnego dnia zapakowali się na wóz należący do męża siostry. Wszyscy razem, w siedem osób: Cecylia z córką, jej siostra Jadwiga z mężem i dwiema córkami oraz babcia Sikora. Opuszczali Siekierki w pośpiechu. Jak wyjeżdżali z Nadrzecznej, Czerniakowska stała już w płomieniach.
Podwody
Po powrocie na Siekierki życie trzeba było zaczynać od początku. Wszystko spalone. Spali razem, tak jak uciekali. W siedem osób na podłodze przykrytej słomą w ruinach budynku przy ul. Polskiej. – Wujek Kowalik miał konia i zaczął jeździć na tzw. podwody – mówi pani Barbara. – Kładł kilka desek na wóz i woził ludzi, głównie na drugą stronę Wisły, taka to była taksówka. Zawsze przywoził świeże bułki, bardzo to lubiliśmy. Jednak nie wszystko udało się zacząć od początku. Cecylia Janowska dwa lata czekała na wiadomość o mężu. W 1947 roku, po wielu pismach i telefonach, otrzymała informację z Czerwonego Krzyża. Władysław Janowski zginął w niemieckim obozie pracy Flossenburg-Leitmeritz przy granicy z Czechami. – Podał, że jest budowlańcem, spadła mu na głowę deska czy cegła. Tak opowiadał Grzelec z Gościńca, który wrócił – wspomina pani Barbara. Przez cały ten czas żadnego listu, sygnału. – Mama położyła się do łóżka i już nie wstała, chyba taka była zakochana w tacie – opowiada pani Barbara. Cecylia zmarła w wieku 33 lat. Barbarę wychowywała jej siostra Jadwiga z mężem Marianem Kowalikiem.